Page 390 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 390

Wciąż wypełnia je takie bogactwo! I jakże łaskawy był los, że połączył je ze sobą,
           wiążąc ich dłonie.
             Dobrze było przemierzać ulice Łodzi z Wandą, iść razem kawałek, aż do miej-
           sca, gdzie każda musiała skręcić do swojego gimnazjum, dokąd szły wypełnić
           swoją misję na tej ziemi. Obie ubierały się w takie same płaszcze, w szale tego
           samego, ulubionego liliowego koloru, i choć nie były już młode, nosiły wysoko
           uniesione głowy, a ich plecy były proste! Czuły, że ich sylwetki – delikatne
           i szlachetne, pełne wdzięku i wzniosłości – wyróżniają się z otoczenia szczegól-
           nym pięknem. Uśmiechały się do nadbiegających uczniów, odpowiadały na ich
           pozdrowienia skinieniem głowy, a czasami życzliwym słowem, które nie docierało
           do spieszącej się młodzieży. Nierzadko zauważały szyderczy błysk w młodych
           oczach i wówczas wiedziały, że ich starość zostaje wyśmiana. Tak samo ciepło
           zwracały się do prześmiewców, odważnie zaglądając w kpiące oczy, a ich spoj-
           rzenia mówiły: „Szczęśliwa ignorancjo, wybaczam ci”. Również w kancelariach
           szkolnych, każda u siebie, dostrzegały te same ironiczne spojrzenia w oczach
           swoich kolegów nauczycieli. Zdarzało się, że koledzy nie krępowali się otwarcie
           zakpić ze starych panien, dla żartu czyniąc je tematem swoich rozmów. Nie
           wyśmiewano ich wprost, lecz śmiano się z ich wyświechtanych, „idealistyczno-
           -romantycznych” uwag. Nauczyciele i nauczycielki byli rozsądnymi ludźmi na
           stanowiskach, mieli rodziny, do nich należał skarb, który zwie się przyszłość.
           Cieszyli się swoimi dziećmi, planowali poprawę warunków mieszkaniowych,
           dążyli do stabilizacji i zapuszczenia korzeni – takie rzeczy dawały im pewność
           siebie. Oznaczało to, że są nowocześni, że mają poczucie rzeczywistości i czują
           się wygodnie w XX wieku. Mieli wszelkie prawo kpić ze starych panien, które „żyją
           na księżycu”. One wybaczały również i to swoim kolegom. W końcu oni też byli
           jak dzieci – starsze dzieci, których żal, ponieważ nie mają już uroku i świeżości
           wczesnego dzieciństwa.
             Tak naprawdę to ona i Wanda były najmłodsze. Duchowa młodość ocalała
           w nich, dlatego też miały odwagę – każda w swoim gimnazjum – obstawać przy
           swoich „przestarzałych” teoriach. Żar minionego życia, wzniosły patos – tylko to
           im pozostało z tamtego okresu, to był ich skarb. Pielęgnowały go w sobie i strzegły.
           Dzięki temu nabrały stosownego dystansu, który sprawiał, że nie dosięgały ich
           niczyje kąśliwe uwagi. Walczyły o swoje przekonania, wyjaśniały, dowodziły i nie
           ustępowały ani na krok. Były bezkompromisowe. Nierzadko ziewano z nudów
           w ich towarzystwie, przerywając im w pół słowa, aby odejść. Nie przejmowały się
           tym, mało co wytrącało je z równowagi i nigdy nie traciły zapału. A jeśli zdarzało
           się czasami, że jednej z nich ustępowano w sprawie, która wydawała się błaha
           i nikomu nie wadziła, radość ze zwycięstwa była wspólna. Wówczas czekały
           jedna na drugą, a potem rozgorączkowane biegły do domu świętować wygraną.
             Panna Diamant usłyszała kroki. Wyszła na spotkanie swojej przyjaciółki.
             Wanda weszła uśmiechnięta. Jeszcze w drzwiach wyciągnęła w kierunku
    388    panny Diamant wielką, czarną teczkę:
   385   386   387   388   389   390   391   392   393   394   395