Page 389 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 389
Panna Diamant zajęła się porządkami w pokoju, starając się nie spoglądać
w kierunku pustego gwoździa, na którym brakowało ręcznika Wandy. Przetarła
kościstymi palcami kawałek wilgotnej szyby okiennej i wyjrzała na ulicę. Na
zewnątrz było już ciemno, ale przed bramą, wokół lampy gazowej, jaśniał krąg
światła. Od czasu do czasu przesłaniała go jakaś postać. Przetarła okulary i wy-
tężyła wzrok, pragnąc dojrzeć w kręgu światła znajomą postać Wandy.
Niespodziewanie rozbłysły przed nią dawno niewspominane obrazy lat pierw-
szej bliskości z Wandą, lat potajemnej pracy szkolnej za cara. Obrazy pojawiły
się tak wyraźnie, jakby czas nie miał żadnego wpływu na ich świeżość. Ona
i Wanda dawały wówczas z siebie to, co najlepsze, i otrzymywały również to, co
najpiękniejsze. Panna Diamant miała piękną młodość. Młodość kobiety, którą
kochają i szanują, a miłość i młodość były zwieńczone ideałami. Nadeszła bu-
rza i przecięła jej życie, odsuwając ją od osobistego spełnienia. Tego dnia, gdy
na ulicy Ogrodowej zastrzelono jej narzeczonego, skończyło się jedno jej życie,
a zaczęło drugie – życie, w którym dla siebie nic już nie chciała. Nie mogła
zaznać osobistego szczęścia w takiej formie, jakiej kiedyś dla siebie pragnęła.
Raz do roku, w rocznicę śmierci narzeczonego, panna Diamant chodzi tam, na
ulicę Ogrodową. Nawet tego roku nie odpuściła. Bierze kilka kwiatów i spoglą-
dając na kamienie, na mury, ponownie przeżywa to odległe, ale zawsze bliskie
wydarzenie. Idąc, rzuca na ziemię kwiat za kwiatem. Przejeżdżająca fura czy
samochód zazwyczaj szybko je rozjeżdżają. Czasami tratują je ludzkie nogi. Raz
na jakiś czas ktoś podniesie kwiat z ulicy i zaraz z nim znika. Dla niej to nie ma
znaczenia. Dla niej kwiaty, które rzucała na bruk przez te wszystkie lata, wyrosły,
aby uświęcić cmentarny ogród, gdzie spoczywa jej ukochany wraz z życiem, które
utraciła…
Inny był los Wandy. Ona nie miała nawet rocznicy, w czasie której mogłaby
rzucać kwiaty. Długie lata żyła nadzieją, czekała na powrót przyjaciela z Syberii.
Car upadł. Nadeszła rewolucja, a wraz z nią otrzeźwienie. Nie było na kogo czekać,
nie było czego oczekiwać od młodości. Wanda nie była atrakcyjna. Trzeba było
ją dobrze poznać, aby pokochać. Męskie spojrzenia nigdy nie zatrzymywały się
na jej postaci. Panna Diamant miała więcej szczęścia – ale ostatecznie w obu
przypadkach wyszło na to samo: zostały same. Panna Diamant już ledwo pa-
miętała tamte ciężkie, krytyczne lata dojrzałej kobiecości, kiedy ciało i dusza ich
obu domagały się szczęścia narodzin dziecka. Już nawet nie potrafiła wzbudzić
w sobie tej tęsknoty. Tyle czasu minęło od momentu, kiedy to się skończyło. Teraz
jej dusza jest jak ciche jezioro – spokojna i czysta. Ciało, które nie miało tego
szczęścia, by wydać z siebie owoc, zamknęło się, skurczyło jak więdnący kwiat
– bez smutku, bez żalu. W środku bowiem wciąż jeszcze czuło niewyczerpane
soki, nowe marzenia i świeżą urodę. Siwe włosy, pomarszczona skóra i zapad-
nięte, zanikające łono były jedynie skorupą, odzieniem, pod którym oddychała
młoda dziewczyna, stęskniona i delikatna, wciąż jeszcze stojąca u progu życia.
Dlatego ani ona, ani Wanda nie miały prawa skarżyć się na swoje szczęście. 387