Page 392 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 392
Panna Diamant zmarszczyła brwi. Nagle stało się dla niej nieznośnie oczy-
wiste, że i z Wandą coś się stało. Wyczuwała to nawet w jej sposobie mówienia
i bardzo się temu dziwiła.
– Od kiedy to jesteśmy takimi żarłokami? – westchnęła.
Wanda zbliżyła się i łagodnie pogładziła jej dłoń:
– Nie o to chodzi – wyjaśniła. – W dzisiejszych czasach musimy być nieco
bardziej praktyczne. Nigdy nie wiesz, co się może zdarzyć i… Czy mamy kogoś,
kto by się nami zajął? Tak więc, jeśli jest okazja, pojadę do Andrzejowa, dzięki
czemu będziemy miały mały zapas, który wystarczy nam na całe tygodnie. Trzeba
się przygotować. Gdybyś słyszała, co mówią moi koledzy. O niczym innym nie
rozmawiają, tylko o ziemniakach i kapuście, chlebie i brukwi. Pomyślałam, że
w końcu również i my prowadzimy dom, wprawdzie nieduży, ale…
Daremnie czekając, aż twarz przyjaciółki się rozpogodzi, przysunęła się do
niej bardzo blisko.
– Będzie ci samej smutno, kochana Doro?
Panna Diamant nie odpowiedziała.
– Czemu nic nie mówisz? – Wanda spoważniała. – Źle się czujesz, powiedz
mi, aniele… Lepiej, żebym została z tobą?
Panna Diamant wyprostowała się. Położyła dłoń na kościstym palcu Wandy:
– Jedź, Wando… i wracaj szybko.
*
Tego wieczoru bryczka nie przyjechała po Wandę. Miło spędziły czas przy
rozgrzanej kanonce i panna Diamant z wielkim entuzjazmem robiła plany na
11
nowy rok szkolny. Razem przeszukały półki z książkami i w końcu ustaliły, że
najlepiej będzie zacząć program od Burzy Szekspira.
Następnego dnia po południu Wanda pojechała. Zaraz po jej wyjeździe panna
Diamant siadła przy biurku i zaczęła sporządzać notatki. Robiła plany na cały
miesiąc i była tak zajęta swoimi sprawami, że straciła rachubę czasu, całkiem
zapominając o Wandzie. Godziny mijały. Panna Diamant skończyła pracę. Zdję-
ła okulary ze zmęczonych oczu i spojrzała w ciemność za oknem. Wszystkimi
zmysłami poczuła nieobecność Wandy. Czekała ją długa noc sam na sam ze
sobą, wiedziała, że nie ma na to siły. Rozejrzała się po pokoju. Cały jego urok
ulotnił się. Wszystko było takie samo, a jednak stało się obce. Lśniące, czyste
meble, podłoga pomalowana na czerwono, biało posłane łóżka, błyszczący nikiel
u wezgłowia – wszystko przypominało zimne iskry mrozu. Światło sączące się
390 11 Kanonka – piecyk żeliwny typu koza.