Page 395 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 395

Diamant ujrzał coś dziwnego. – Nie mogę jej budzić. Jest bardzo zmęczona, tak
             jak wszyscy. Moja żona z drugą córką, również nasza kucharka Rejzl. Złapano je
             dzisiaj do pracy . Dlatego… – nagle roześmiał się nieprzyjemnie – postanowiłem
                          12
             się napić. – Podniósł kieliszek w jej kierunku i wlał zawartość do gardła. – Moja
             żona ma znajomych oficerów z Lipska, dzięki temu mamy pod dostatkiem wszelkich
             dóbr… Wódka wyborowa... – przeniósł spojrzenie na nią: – A czemu pani, panno
             Diamant, przyszła o tak późnej porze – uniósł pytająco brwi. – Czy coś się stało?
                Niepostrzeżenie przesunęła się na sam skraj fotela:
                – Nie, nic. Po prostu chciałam zobaczyć Bellę… Hmm… Jest moją ulubioną
             uczennicą. Sądziłam, że nie będę państwu przeszkadzać.
                Gospodarz rzucił szybkie spojrzenie za siebie, w kierunku biurka, które było
             obłożone stosami papierów i zastawione pudełkami. Wstał, zbliżył się do stołu
             i uderzył dłonią w stos zakurzonych dokumentów:
                – Bella ma szczęście – pijacko pokiwał głową, uśmiechając się do niej – do
             nauczycieli… – Machnął ręką, aż złapał stojącą obok butelkę i nalał sobie kolejny
             kieliszek. Upił łyk z pełnego szkła i spojrzał na pannę Diamant z ukosa. Jej ptasia,
             szlachetna twarz była blada, niemal przeźroczysta. Wydało mu się, że ona jest
             tylko odblaskiem czegoś na ścianie, że on jest pijany i mówi sam do siebie: –
             Mam dużo pracy… hmm… – Zaraz się jednak zorientował, że niegrzecznie jest
             być tak niegościnnym wobec starej kobiety i szybko się poprawił. – Widzi pani,
             przygotowuję się do napisania książki, a czas już najwyższy… aby zacząć. – Za-
             gryzł wargi, sam nie wiedząc, po co to mówi obcej staruszce. Zdaje się, że wódka
             nieźle poplątała mu język. – Widzi pani te wszystkie papiery? – wbrew jego woli
             słowa dalej płynęły mu ust. – To nasze rodzinne archiwum. Gdyby pani widziała
             tę jego część, którą mam jeszcze na dole, w piwnicy! Mój prapradziadek, reb
             Szmuel Jecheskiel Cukerman, był jednym z pierwszych Żydów, którzy wyrwali
             się z żydowskiego rewiru i osiedlili w Nowym Mieście – ponownie ujrzał przeźro-
             czystą twarz rzadkiego, szlachetnego ptaka. Tak dobrze mu się mówiło. Ciągnął
             z zaangażowaniem, a przecież jakby do siebie. A może to przez wino? Przyszło mu
             do głowy, że staruszka zapewne chce odejść, przecież zbliża się godzina szpe-
             ry, ale poczuł, że nie powinna odchodzić, zanim… – nie bardzo wiedział, zanim
             co. Rozsiadł się w fotelu, przysunął do niej i jakby w obawie, że ucieknie, zatrzy-
             mał ją strumieniem szybkich słów: – Ech, tamte lata, młode lata, panno… panno
             Diamant – rozłożył ręce. – To były dobre lata. Tu, wewnątrz – cisza… O czym
             wtedy człowiek myślał? Jakie troski miał na głowie?... A nauka… jakie to było
             piękne!





             12   Od października 1939 r. Gmina Żydowska w Łodzi była zobowiązana dostarczać codziennie do
                pracy 700, a potem 2 tys. osób. Żydzi byli zmuszani do wykonywania ciężkich prac fizycznych,
                mężczyźni np. do kopania rowów, kobiety do porządkowania ulic.    393
   390   391   392   393   394   395   396   397   398   399   400