Page 368 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 368
będziemy leżeć razem w jednym grobie, a wówczas staniesz mi się bliższy niż
żona, brat, ojciec? – Jego spokojne słowa przejmują mnie zimnym dreszczem.
Staruszek jednak szybko się orientuje: – Widzisz – głaszcze moje kolano – głupcy
rodzą się w piekle. Naprawdę, mój synu, ufam, że Najwyższy nas ochroni i ocali.
Ale widzisz, ja sam nie czuję przerażenia. Dlatego mogę mówić z takim spokojem.
Rozumiesz? Jeśli… tak, cała moja troska dotyczy jedynie tych moich dziewięciu
piskląt tam, w Łodzi, ale jeśli taka wola Najwyższego… jestem gotów. Miałem
dość czasu – całą dobę, aby się przygotować. Sądzisz, że tak to wygląda, bo nie
jestem już młody? Nie, musisz wiedzieć, że nawet siwowłosy starzec chce żyć,
a ile by nie przeżył, wciąż mu się to wyda za mało. Ale widzisz… chodzi o gotowość
poddania się wyrokowi, przyjęcia śmierci z ręki Boga, tak jak się przyjmuje od
Niego życie… Takiej łaski dostąpić może jedynie człowiek bogobojny. Dlatego
serce mnie boli, gdy myślę o tobie. Gdybym mógł ci przekazać choć odrobinę
tego, co jest we mnie, byłoby ci o wiele lżej tu siedzieć. Ale już widzę, że jestem
zbyt słaby i nie mogę ci nic więcej ofiarować niż tę odrobinę współczucia. Bóg jest
moją tarczą i moją twierdzą. A z ciebie, biedaku, takie niebożę, że aż litość
bierze…
– Nie potrzebuję pana litości – odpowiadam mu z dumą i widzę, że z jego
małych oczu płyną łzy.
– Cicho, cicho, młodzieńcze – potrząsa moim kolanem. – Nic nie mów, zrób
to dla mnie.
Spostrzegam, że cały drży i nie mogę pojąć przyczyny jego wzburzenia. On mi
współczuje, a ja współczuję jemu… Kurczę się, zamykam oczy i w jednej chwili
zasypiam niespokojnym snem. Co chwila wstrząsają mną dreszcze, budzę się,
chcę wyprostować nogi, zmienić pozycję, ale nie mogę. Czuję we śnie, że ktoś
ciągnie mnie za rękaw:
– Młodzieńcze! – mój sąsiad mną potrząsa. – Szybciej, wstawaj i idź! Idź!
Zrywam się, rozglądam dookoła. Drzwi są otwarte, na zewnątrz jest noc.
Chłodny wiatr wieje mi w twarz. Wszyscy wokół pchają się do tego chłodu, do
otwartych drzwi. Z zewnątrz dobiegają odgłosy strzałów.
– Nur Kinder bis siebzehn Jahre! – wyraźnie słyszę niemieckie słowa.
26
– Ich! Ich! – krzyczę nieswoim głosem i przepycham się w kierunku drzwi.
27
Mój sąsiad popycha mnie, pomaga mi torować sobie drogę.
– Powodzenia! – krzyczy za mną.
Chcę mu odpowiedzieć, ale myślą jestem już na zewnątrz. Po chwili wpa-
dam w ramiona żołnierza przy drzwiach, który popycha mnie ręką. Oto jestem
w przykościelnym ogrodzie. W głowie mi się kręci, świeże powietrze wypełnia
mi nozdrza, otwierając wszystkie pory mojego ciała. Oddycham głęboko i roz-
26 Tylko dzieci do 17 roku życia!
366 27 Ja! Ja!