Page 372 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 372
– Du sollst arbeiten, jüdisches Schwein! – krzyczy, ciągnięty przeze mnie.
33
Czuję, jak resztki koszuli rwą się na moich plecach, ale biegnę dalej, wlokąc
małego za sobą. A ten nie przestaje wrzeszczeć jak szalony, przywołując jakichś
Kurtów i Heinrichów – swoich towarzyszy stojących na rogu. Większość przechod-
niów omija nas, tylko niektórzy przystają z daleka, by się przyjrzeć spektaklowi.
Już widzę mój dom. Ponieważ nie chcę zawlec tam tego małego, wciągam go do
bramy i zamierzam się na niego.
Za nami wchodzi wysoki mężczyzna i wyrywa małego z moich rąk.
– Zostaw go! – mówi ostro i kategorycznie.
Mały ściąga brwi i chce przyłożyć gwizdek do ust. Mężczyzna wyrywa mu
zabawkę z ręki.
– Er soll arbeiten! – mówi nagle przestraszony mały Niemiec. Barczysty
34
nieznajomy zamierza się na niego. Chłopiec cofa się. – Ty też niedługo pójdziesz
pracować! – podnosi piąstki w kierunku mojego zbawcy. Po chwili ucieka z bramy.
Ja i nieznajomy wymieniamy spojrzenia. Zbliża się do nas kilka osób, które obser-
wowały tę scenę z głębi podwórza. Ktoś podaje mi chusteczkę, abym wytarł krew.
– W nogi! – rzuca nieznajomy.
Chcę mu podziękować, ale nie mogę wykrztusić z siebie słowa. Jeden z gapiów
wychodzi przed bramę, aby sprawdzić, czy nic nam nie grozi. Daje znak ręką,
a my wylatujemy. Nieznajomy biegnie na drugą stronę ulicy i znika w bramie
przejściowej. Czuję na sobie spojrzenia ludzi, którzy przypatrywali się mojej nie-
poradności. Wstydzę się. Im bardziej zbliżam się do domu, tym jestem słabszy
i bardziej przybity.
Oto moje podwórko. Sąsiedzi stoją na progach, dookoła biegają dzieci. Inni
spoglądają z górnych okien.
– Dawid! Dawid! – krzyczą ze wszystkich stron. Ktoś rzuca się na mnie, inni
zasypują pytaniami. Czy nie widziałem tego, czy nie spotkałem tamtego i owego?
Czyjś głos krzyczy w kierunku naszego okna: „Wasz syn wrócił!” Głowa mamy
pojawia się gdzieś na wysokościach. Resztką sił wlokę się po schodach do góry.
– Dawidku! – mama przypada do mnie.
W końcu jest łóżko. Długi, dobry sen. Mama i Halina zmieniają zimne kom-
presy na mojej ranie. Chodzą wokół mnie na paluszkach, rozmawiają szeptem
– a ten cichy szept szeleści jak miękkie liście w jesiennym parku. Ten dźwięk
przyjemnie pieści ucho.
Przy oknie stoi Rachela – jakaś zawstydzona i smutna. Długo mi się przygląda
łagodnymi oczyma. Nie poznaje mnie?
– Chodź, Rachelo – daję jej znak oczyma, ona jednak nie rusza się. Stoi jak
przyrośnięta do ściany.
33 Masz pracować, ty żydowska świnio!
370 34 On ma pracować!