Page 371 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 371

Na to on przykłada do ust mały gwizdek, gwiżdże i chwyta mnie obiema rękami.
             Próbuję wstać. Napiera na mnie całym ciężarem swojego ciała. Uwalniam się
             od niego, wstaję, zbieram się do ucieczki. Ale przede mną wyrastają nagle dwaj
             wysocy chłopcy w takich samych brunatnych koszulach i czarnych krawatach.
             Ujmują mnie pod ramiona i ciągną za sobą.
                Jestem na skwerze z rozkopanymi wałami ochronnymi. Półnadzy mężczyźni
             z łopatami w rękach pracują przy zakopywaniu wałów. Chłopcy przekazują mnie
             w ręce jakiegoś cywila. Ten wręcza mi łopatę i popycha w kierunku wykopów:
             – Arbeiten! .
                       30
                Próbuję postawić nogę na krawędzi łopaty, ale nie mogę opanować krzyku
             wywołanego bólem. Postanawiam uciec. W tym celu wypatruję chwili, w której
             pilnujący nas Niemiec odwraca się. W stosownym momencie zostawiam łopa-
             tę na ziemi i rzucam się do ucieczki. Kieruję się za mur, biegnę przez uliczkę.
             Znowu widzę tory. Tramwaj stoi na przystanku. Wieszam się na nim, a gdy już
             jest w biegu, wsuwam się do środka między ławki i wciskam w kącik przy oknie.
             Kulę się, przytrzymując obiema rękami ranę na głowie. Chciałbym, aby mnie nie
             zauważono. Ale to niemożliwe, bo tramwaj jest niemal pusty, więc ze wszystkich
             stron patrzą na mnie zaciekawione oczy. Jedynym, kto udaje, że mnie nie widzi,
             jest konduktor. Stoi odwrócony plecami, jakby w ogóle nie zauważył, że wszedłem.
                Na jednej ze stacji w drzwiach pojawia się żołnierski hełm.
                – Alle Juden runter! 31
                Nie ruszam się z miejsca. Tramwaj jedzie dalej. Jestem już w centrum mias-
             ta. Ulice pełne ludzi wyglądają wesoło. Wyskakuję z pojazdu i mieszam się
             z przechodniami.
                Jestem na naszej ulicy. Puszczam się biegiem. Gdy tak biegnę ostatkiem
             sił, coś miga mi przed oczyma – to grupa niemieckich chłopaków na rogu ulicy,
             zaczepiająca każdego przechodzącego mężczyznę. Między chłopakami (czy to
             możliwe?) zauważam tę samą twarz małego folksdojcza, który zatrzymał mnie
             chwilę wcześniej. Nie dowierzam własnym oczom – a tymczasem on już mnie
             zauważył. Nie, nie zdaje mi się, on już biegnie w moim kierunku.
                – Du sollst arbeiten, dich schiessen!  – krzyczy niepoprawną niemczyzną.
                                               32
             Odwraca głowę, chcąc zawołać swoich towarzyszy, ale ci akurat kogoś gonią,
             wypełniając przy tym ulicę dźwiękami gwizdków i okrzykami. Tak więc gwizda-
             nie „mojego” chłopca pozostaje niezauważone w ogólnym zamieszaniu. Walę
             go w rękę, ale mały nie puszcza. Chwyta mnie z tyłu za koszulę i niemal cały
             uwiesza się na mnie.



             30   Pracować!
             31   Wszyscy Żydzi wychodzić!

             32   Powinieneś pracować, ciebie zastrzelą!                          369
   366   367   368   369   370   371   372   373   374   375   376