Page 370 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 370

i kuleję, ale idę równym, pewnym krokiem. Powściągam radość, odsuwając ją na
           później. Jedyne, na co sobie pozwalam, to odmierzanie w wyobraźni drogi z tego
           miejsca do domu… Zastanawiam się, jak tam dojść najkrótszą drogą.
             Z zamyślenia wyrywa mnie piosenka. Słyszę dobiegające skądś odgłosy mar-
           szowego kroku na bruku. Zawracam i wchodzę w boczną uliczkę. I tu wpadam
           wprost na grupkę chłopców maszerujących w krótkich spodenkach i brunatnych
           koszulach z czarnymi krawatami.

             Auf der Heide wächst ein Blümelein,
             Das heisst Erika! 28

             Idą środkiem ulicy, zupełnie jak wojsko. Patrzą bezczelnym, dumnym wzrokiem
           w kierunku okien, szukając jakiejś publiki w tej pustej uliczce. I już zobaczyli mnie
           – swojego jedynego widza. Idą jeszcze śmielej, jeszcze butniej. Zatrzymuję się pod
           murem, patrzę prosto przed siebie, jakbym ich nie dostrzegał, aż do chwili, gdy
           mam tę „armię” za sobą. Oddycham z ulgą. Jednocześnie zauważam, że piosen-
           ka za moimi plecami nie rozbrzmiewa już tak jednolicie. Słyszę śmiech i okrzyki.
           Mam ochotę rzucić się biegiem, gdy nagle czuję tępe uderzenie. Ból rozlewa
           się po całym moim mózgu. Ostry kamień odbija się od mojej głowy i wpada do
           rynsztoka. Chwytam się obiema rękami za głowę. Mam mokre palce, pobrudzone
           krwią. Biegnę, a po szyi spływa mi krew – ciepła i kleista. Gdy wybiegam z uliczki,
           oślepia mnie blask torów tramwajowych. Siadam na krawężniku i odrobinę popra-
           wiam swoją „aparycję”. Odrywam kawałek koszuli, wycieram śliną krew z karku,
           po czym oderwany skrawek przykładam do rany na głowie. Czekając na tramwaj,
           otrzepuję nieco spodnie z kurzu i wyrzucam również drugi but. Wydaje mi się, że
           całkiem boso wyglądam lepiej niż w jednym bucie. Dopiero teraz czuję, jak bardzo
           jestem zmęczony. Sama rana mnie nie boli aż tak bardzo, chociaż kawałek koszuli
           coraz bardziej nasiąka krwią. Opuchnięte nogi też nie dokuczają przesadnie po
           tym, jak zdjąłem sandały. Zmęczenie jest umiejscowione wewnątrz, wzdłuż całego
           kręgosłupa. Prostuję się z zamiarem rozciągnięcia członków, gdy zauważam, że
           ktoś stoi przede mną. Podnoszę wzrok i widzę chłopca o blond włosach w wieku
           dwunastu-trzynastu lat. Obserwuje mnie jak dorosły, po czym kładzie dłoń na moim
           ramieniu. – Jesteś Jude? – pyta mnie wpół po polsku, wpół po niemiecku. – Komm
           mit!  Ja jestem Volksdeutsch! – ciągnie mnie za kołnierz koszuli.
              29
             Jest wystrojony w taki sam mundur, jak chłopcy z poprzedniej grupy. Mogę
           uciec bez problemu, ale wstyd mi pokazywać, że się boję. Uderzam go po ręku.
             – Odczep się!


           28   Na łące rośnie kwiecie, które ma na imię Erika – niemiecka piosenka marszowa pt. Erika w latach
             30. XX w. wykorzystywana do celów propagandowych.
    368    29   Chodź ze mną!
   365   366   367   368   369   370   371   372   373   374   375