Page 357 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 357

przyjaciela. Przykładam głowę do pnia i nagle wokół siebie, pomiędzy drzew-
             kami, dostrzegam ocean oczu. Setki twarzy jaśnieją w czerwonej ciemności.
             Puszczam drzewo i wciskam się w ludzkie ciała. Przyjemnie znaleźć się między
             tyloma żywymi ludźmi. To daje poczucie bezpieczeństwa, poprawia nastrój. Ale
             nie mogę się ruszyć, i gdy tylko ogłuszenie mija, zaczynam powątpiewać o swoim
             bezpieczeństwie. Czy takie liche drzewka mogą nam zapewnić dobrą ochronę?
             Wkrótce słyszę suchy szum wprost nad naszymi głowami, a potem zaraz tak
             głośny grzechot, aż coś pęka mi w uszach. Znowu mam wrażenie, że ogłuchłem.
             A jednak nie, gdyż dociera do mnie okrzyk:
                – Broń maszynowa! Broń ma-szy-no-wa!
                – Broń ma-szy-no-wa! Broń ma-szy-no-wa! – powraca echem w ściśniętym
             brzuchu.
                Tak-tak-tak-tak-tak! – zegar śmierci odlicza sekundy. Wokół mnie ludzie zaczy-
             nają padać: jeden na drugiego, jeden na drugiego. Kłębowisko ciał, nóg i rąk…
                – Jezus Maria! – słyszę z bardzo daleka i czuję skurcze w brzuchu.
                – Szma Isroel! 7
                – Mamo! Mamo! – słychać krzyki ze wszystkich stron. Przyzywam ją z wnętrza
             moich trzewi. Nie czuję ciężaru ciał, które na mnie spadają. Wiem, że zostałem
             przygnieciony do ziemi, gdyż nie mogę ruszyć ręką ani nogą. Czuję jedynie
             skurcze w brzuchu.
                – Uciekajcie, uciekajcie! Kule lecą wprost na nas! – ryczy ktoś nade mną.
                – Nie uciekać, nie ruszać się z miejsca! – ryczy ktoś z drugiej strony.
                Ludzi ogarnia panika, mnie również dopadają coraz potężniejsze skurcze
             brzucha. Wydaje mi się, że najważniejszą rzeczą w tej chwili jest uwolnić się od
             nich, a potem niech się dzieje, co chce. Nie mogę się jednak ruszyć. Jestem
             sparaliżowany, więc zaczynam płakać, po czym załatwiam się pod siebie. Jed-
             nocześnie żegnam się z życiem i ze wszystkimi najbliższymi…
                Chwilę później czuję się lekki, więc przychodzi mi do głowy, że najgorszy ze
             wszystkich strachów to strach osoby, która jest częścią spanikowanego tłumu.
             Gdy biegłem przez pole sam jeden, również się bałem, ale ten strach dodawał
             mi sił, pchał mnie do przodu. Moje zmysły czuwały, a ja szukałem sposobu, by
             ocalić życie. Teraz stałem się bezsilny jak robak, który wie, że będzie rozdepta-
             ny, ale nic nie może zrobić. Rzecz jasna, refleksje te nie pojawiają się w moim
             umyśle w postaci słów. To nawet nie jest myślenie, lecz taki impuls od wewnątrz.
             Zaczynam wierzgać nogami:
                – Wypuście mnie! Wypuście mnie! – ryczę.
                Rozpycham się rękami, szczypię, szturcham łokciami, strząsam z siebie
             ciała jedno po drugim, aż wreszcie jestem nieco wyżej. Gryzę i walę, po czym,
             zmęczony, wspinam się wyżej, wyżej. Już klęczę, już wstaję na nogi. Depczę po



             7    Początek jednej z najważniejszych modlitw żydowskich; zob. przypis 26 na str. 257.  355
   352   353   354   355   356   357   358   359   360   361   362