Page 354 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 354

Chciała iść z nami. „Co się stanie z wami, niech się stanie też ze mną”, powie-
           działa do taty. Ale tata na to, że ktoś musi pilnować mieszkania, bo inaczej to
           Niemcy wszystko rozkradną. I tata jeszcze powiedział, że Niemcy zabijają tylko
           mężczyzn, a dziewczynkom nic nie robią… Tata kazał, abym został, ale mama
           krzyczała, abym poszedł z nim…
             Owijam mu szalik wokół szyi. Jego długiej opowieści słucham tylko jednym
           uchem, gdyż myślę o mamie. Jestem zadowolony, że jej tu nie ma, jak również
           Racheli, Haliny i Abramka. Przecież tułaczka tysięcy dzieci i kobiet po drogach
           i polach to czysty bezsens! Mężczyźni – to co innego. Oni nie powinni wpaść
           w ręce wroga, muszą iść do Warszawy, gdzie będą stawiać opór…
             Leżymy w dziurze wyciągnięci, a mały między nami jak w kołysce. Przez chwilę
           jest przyjemnie, aż znowu zaczyna ciągnąć od ziemi. – Chodźcie, przyniesiemy
           poduszki z jakiegoś domu! – mówię do nich. Wstajemy, bierzemy się za ręce,
           aby się nie rozdzielić, i wracamy do wioski. Wchodzimy do pierwszych otwartych
           drzwi, zaczynamy grzebać w cudzych łóżkach. Tym razem nie czuję się dziwnie.
           Chwytamy, co nam wpadnie w ręce, i tak obładowani wracamy na pole. Odna-
           lazłszy wyrwę w ziemi, mościmy ją kołdrami i poduszkami, po czym rzucamy się
           na miękki puch. Teraz już można spać.
             Na polu jest cicho, mało kto idzie dalej. Na horyzoncie wciąż jeszcze widać
           łunę pożarów, niebo gra czerwienią i czernią. Gdzieś odzywa się słowik, świerszcze
           w trawie grają uparcie, a żaby kumkają. Od czasu do czasu rozlega się ujadanie
           psa. Mały, leżąc pomiędzy nami, już nie płacze ani też niczego nie opowiada. Śpi.
           A ja? Myślę o tym, co właśnie zrobiliśmy, wchodząc do obcego domu i wynosząc
           cudzą pościel. Kiedyś nazywało się to kradzieżą, a teraz to takie proste. A gdy
           mieszkańcy tego domu wrócą, znowu powiedzą, że ktoś ich okradł, więc jednak
           staniemy się złodziejami. Czy więc jutro trzeba to wszystko zanieść z powrotem,
           czy też można zostawić tu, na ziemi? Tyle bezpańskich rzeczy poniewiera się
           dookoła, więc i ta pościel do nich dołączy. Śmieję się sam z siebie, z tego całego
           mojego filozofowania, i wiem, że chyba już śpię. A tu nagle słyszę nad uchem
           głos mojego kolegi:
             – Nie powiedziałeś mi, jak ci na imię…
             Na siłę otwieram jedno oko:
             – Mam na imię Dawid… Dlaczego nie śpisz?
             – Nie wiem… Moja matka została w mieście sama.
             – Moja też, a także siostra i brat.
             – Co robiłeś przed… przed wojną?
             Oczy mi się zamykają. Ale odpowiadam mu:
             – Chodziłem do gimnazjum. – Na wpół zaspany zaczynam żałować, że to po-
           wiedziałem, bo wygląda to tak, jakbym się chwalił. Bronek może sobie pomyśleć,
           że jestem burżujem… – Mój ojciec jest proletariuszem. – dodaję.
             – Kim?
    352      – Proletariuszem, robotnikiem.
   349   350   351   352   353   354   355   356   357   358   359