Page 355 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 355
– A mój ojciec umarł dwa lata temu. Był inwalidą – stracił nogę u bolszewików,
w czasie wojny. Mama prowadziła kiosk. Nieźle tam zarabiałem. Ale wczoraj…
przedwczoraj… Kiedy to było? – stracił rachubę, a ja tymczasem zapadłem
w drzemkę aż do momentu, gdy ponownie wystrzelił: – To było trzy dni temu.
Mama pojechała do Andrzejowa, do jednego z naszych wujków. Pojechała po
trochę ziemniaków… Nazajutrz rano wstaję i widzę, że całe miasteczko ucieka,
a mamy dalej nie ma. Czekałem na nią i czekałem, aż okazało się, że jestem
ostatnim mężczyzną w okolicy. Więc uciekłem. Jestem jej jedynym dzieckiem…
– niemal nie słyszę jego głosu. Mam oczy zamknięte, a w wyobraźni przenoszę
się do domu. Mama pewnie teraz nie śpi. Wyobrażam sobie, co wszyscy teraz
robią. Wiatr, który ponownie się zerwał, rozwiewa moje myśli. Przychodzi mi do
głowy, że wszyscy ludzie, którzy tu leżą na polu, myślą teraz o swoich domach,
matkach… – jak ja i Bronek. Muszą czuć się jak bezradne, samotne dzieci. – Ona
jest już stara – znów słyszę słowa Bronka. – Drżą jej ręce i głowa trochę też… Jak
pragnę Boga… Muszę wracać. Jutro, jak tylko zrobi się jasno, idę z powrotem.
Jak pragnę Boga… Jestem świnią…
– Ja też jestem świnią – przyznaję mu rację. – Jestem najstarszym synem
w rodzinie.
Mówi dalej, a ja wciąż mu odpowiadam. Już nie wiem – czy naprawdę, czy
tylko w myślach. Jestem w domu, mam trzynaście-czternaście lat. Oto jeden
z tych nielicznych wieczorów, kiedy ojciec jest z nami. Wróciłem właśnie z kore-
petycji, których udzielam. Jesteśmy wszyscy razem. Słyszę głos każdego z nich,
widzę ich twarze. Ojciec gra ze mną w szachy. Pobijam go bez trudu, na co on
promienieje – zamiast czuć się przegrany. Rozgrywamy jeszcze jedną partyjkę.
Daję mu szybkiego mata, który powinien go zaboleć. Ale wcale się tak nie dzieje
– jest ze mnie dumny. Leon, narzeczony Haliny, najpierw nam kibicuje, a potem
zajmuje moje miejsce. Mama siedzi przy stole i ceruje skarpety. Obok stoi lampa
z żółtym abażurem. Odrabiam lekcje, a w tym czasie Abramek stawia gryzmoły
w swoim pogniecionym zeszycie. Spieramy się o lampkę biurową – kto z nas po-
winien mieć ją bliżej siebie. Halina leży na kozetce i powtarza szeptem łacińską
gramatykę. Złości się przy tym na nas, że przesuwamy lampkę w tę i z powrotem,
przez co kręci się jej w głowie. Drażnienie Haliny staje się dla nas dobrą zabawą
(jakim dzieckiem wtedy byłem!). Po odrobieniu lekcji gram z Abramkiem w klisze.
Czekając na Rachelę, która powinna zaraz wrócić z korepetycji, próbuję zabić
czas. Abramek robi się śpiący, więc mama kładzie go do łóżka. Zdejmuję z półki
encyklopedię Meyersa , z której uczę się niemieckiego. Siedzę nad nią chwilę,
6
aż zaczyna mi brakować cierpliwości. Chwytam czapkę… „O!” – słyszę śmiech
Haliny. – „A dokąd to o tak późnej, wieczornej godzinie?” Pokazuję jej język,
6 Encyklopedia Meyersa – kompendium wiedzy z początków XX w., obejmujące 21 tomów i 2 tomy
suplementu, pięknie wydana, drukowana gotykiem z kolorowymi ilustracjami i mapami. 353