Page 323 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 323

Podniósł ją ze swoich kolan, posadził obok i spojrzał w twarz:
                – Przyszła dyrektywa. Jadę na wschód. Jutro, z samego rana. Powinienem
             był już wczoraj wyjechać, ale czekałem na ciebie.
                Poczuła, że łóżko razem z nią zapada się i zsuwa się w otchłań.
                – A ja?! – próbowała się ratować i uwiesiła się na jego szyi.
                – Ty zostajesz. – Powoli uwolnił się z jej ramion i spojrzał na nią surowo. –
             Gdzie się podziała twoja samodyscyplina? – Jednak jego usta drżały, gdy mówił
             do niej, odwróciwszy wzrok.
                Upadła na łóżko i zamknęła oczy. Poczuła, jak opuszczają ją nagle wszystkie
             siły. Lecz w tej słabości czuła też, że bijące w niej serce pobudza ją, dodaje od-
             wagi. Nie, nie może pozostać taka w jego pamięci. Musi odnaleźć w sobie siłę,
             by być odważną w tym właśnie momencie.
                – Nie jestem takim słabeuszem – wyszeptała, pozwalając łzom spływać po
             twarzy. – Zdenerwowałam się tylko... Daj mi rękę. – Ujęła jego dłoń i położyła na
             swoim brzuchu. Pochylił głowę i pocałował krągłość, wznoszącą się pod sukienką.
                – Jak nazwiemy nasze dziecko? – zapytał.
                Otarła zapłakaną twarz:
                – Myślałam o tym – wyszeptała. – Dużo o tym myślałam. Oboje nie mamy
             rodziców. Po cóż zresztą wybierać imię jednego z nich, pomijając innych. Myśla-
             łam o imionach bohaterów rewolucji i znów to samo – dlaczego to, a nie inne?
             Przyszło mi więc do głowy zwyczajne imię. Brzmi ładnie i trochę inaczej. Emanuel...
             na przykład... Jak ci się podoba – Emanuel? Zgadzasz się?… Bo wiesz, w sercu
             nazywam go tak już od dawna. Co o tym sądzisz?
                – Niezłe. W twoich ustach brzmi dobrze, mocno, pasuje do naszego syna. –
             W jego oczach po raz pierwszy pojawiła się duma i uradowało ją to. Widziała już
             to spojrzenie, jakim będzie kiedyś patrzył na ich dziecko.
                – Dobrze, a jeśli to będzie dziewczynka? – spróbował zażartować.
                – Wtedy osłodzimy, pocukrzymy trochę to imię, ale zostanie to samo. – Nie
             ociągała się dłużej – zwlekła się z łóżka, podeszła do swojej torby i wyciągnąwszy
             z niej małe koszulki i kaftaniki, zaczęła rozkładać je na łóżku. – Nie próżnowałam
             tam. – Wygładzała fałdki i zgniecenia na ubrankach. – Urocze, prawda?


                                               *



                Wczesnym rankiem oboje chcieli podtrzymać pogodny nastrój, lecz przychodziło
             im to z trudem. Każde słowo otuchy wychodzące z ich ściśniętych gardeł zamieniało
             się mimowolnie w jęk. Śpieszyli się. Hersz powinien był iść na pociąg, a choć nie miał
             wiele do spakowania, nie mógł uporać się ze swoją tajną walizką stojącą w komórce
             na strychu. Przekładał i kartkował papiery, nie potrafiąc się zdecydować – co można
             spalić, a co trzeba koniecznie zostawić. Estera stała przy piecyku, czekając, aż poda   321
   318   319   320   321   322   323   324   325   326   327   328