Page 321 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 321
W jasne, rozgwieżdżone noce, gdy wszyscy – objęci, para za parą – ruszali na
spacer, kiedy spokój i tęsknota przyciągały jedną pieśń po drugiej, czuła Hersza
najlepiej. Nie myślała, jak dobrze byłoby, gdyby znajdował się z nią tutaj, a jednak
czuła go obok siebie. Wróciwszy z takiego spaceru, kładła się na miękkim sianie
w stodole, gdzie sypiała razem z innymi swoimi towarzyszkami, i patrząc długo
w sufit, wsłuchiwała się w oddech życia, które poruszało się w niej.
Cztery tygodnie minęły szybko jak sen. Spacery, śpiewy, rozmowy, posiłki –
wszystko to przechodziło jedno w drugie z zawrotną prędkością. Dni zdawały się
trwać chwilę tylko, a im bardziej było ich szkoda, tym szybciej mijały. Pośpiesznie
i beztrosko noce przemieniały się w dni, a dni w noce – aż pewnego poranka
trzeba było to wszystko zostawić i powrócić do miasta. Miasto zaś, dyszące
i spocone, drżało w gorączce tego dziwnego, nieprawdopodobnego sierpnia.
Duszne, gorączkowe ulice przypominały o dawnym życiu. Teraz nie było ono
jednak zupełnie takie samo jak wcześniej. Miasto wiło się w skwarze jak chory
w malignie. Wisiało nad nim złe przeczucie. Jeszcze na kolonii docierały do uszu
Estery strzępy wiadomości, lecz tam wszystko to wydawało się jej obce i dalekie
– odsunięte od niej na odległość wielu kilometrów. Teraz poczuła się tak, jakby
rzeczywistość uderzyła ją w twarz.
Na wszystkich rogach ulic wisiały białe plakaty. Niespokojny, spocony tłum
tłoczył się wokół nich. Jednak Estera nie zatrzymała się. Śpieszyła do domu.
Z niecierpliwością wchodziła po schodach prowadzących do jej facjatki. Ciało
wydawało się jej nieznośnie ciężkie, miała wrażenie, że podtrzymuje je swym
rozdygotanym sercem.
W pokoju panował nieporządek. Łóżko było rozgrzebane, a stosy wymiętych
gazet walały się na poduszkach, kołdrach i na podłodze. Drzwiczki szaf były
pouchylane, szuflady powysuwane, a stół zastawiony szklankami i kubkami
z niedopitą herbatą. Coś ścisnęło ją za gardło, poczuła zawrót głowy. Przemogła
się jednak, by przygotować się na przyjęcie Hersza.
Wkrótce na stole leżał czysty obrus, a pośrodku niego stała szklanka z polnymi
kwiatami, które przywiozła ze wsi. Drzwiczki i szuflady zostały zamknięte, łóżko
pościelone, a gazety uprzątnięte. Znów wszystko wyglądało jak dawniej. Tyle że
razem z tym porządkiem nie powrócił do pokoju spokój. Estera nie mogła poradzić
sobie z prawdą, z którą stanęła twarzą w twarz, a która wstrząsnęła nią całą. Pod
powiekami spoczywała jeszcze jasność wiejskiego nieba, w nozdrzach czuła wciąż
zapach pól, a na plecach – żar spalonej słońcem skóry. Mimo to odczuwała grozę.
Położyła się na łóżku, zamknęła oczy i wsłuchała się w siebie. Coś poruszyło się
w niej. Odpowiedziała uśmiechem. Uczucie słodkiej czułości rozlało się po całym
jej ciele. Świat odsunął się znów na dalszy plan. Estera zapadła w krótką drzemkę.
Przeciąg targnął zasłonami i zakołysał oknem. Otworzyła oczy i ujrzała Hersza.
W mgnieniu oka wiedziała, że wydarzyło się coś niezwykłego.
Nie było po nim widać śladu minionego lata. Spod rozpiętego kołnierza ko-
szuli przeświecała jesienną żółcią spocona, mocna szyja i owłosiony tors. Jego 319