Page 308 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 308

wydoroślała. Wprawdzie to, co mówiła, niekoniecznie przypadało mu do gustu,
           lecz podobnie jak Rywka nie brał tego zbyt poważnie.
             Tylko ciotka Rywka pozostała taka jak dawniej. Nadal witała Esterę z otwartymi
           ramionami, głaskała, całowała i zwracała się do niej serdecznie. Przysłuchiwała
           się wywodom Estery z dobrotliwym uśmiechem na twarzy, tak samo jak kiedyś,
           gdy mała Estera paplała głupstwa. Ciotka lubiła wspominać mądrość Esterki,
           jej wdzięczenie się i minki. Oczy błyszczały jej z zadowolenia, gdy widziała, że dorosła
           już Estera kwitnie i promienieje „jak uśmiechnięte słońce na niebie”. Zauważała
           każdą nową sukienkę Estery i pytała, kto ją uszył i ile kosztowała – nie, broń Boże,
           z zazdrości, ale z prawdziwej, matczynej troskliwości. Na ostatnie urodziny zrobiła jej
           nawet niespodziankę – podarowała w prezencie parasolkę, bo przecież nie wypada,
           by taka miastowa panienka nie posiadała tego najważniejszego symbolu damskiej
           elegancji. Rozumie się, że Estera wstydziła się wyjść z tym prezentem na ulicę.
           Czy przystoi, by rewolucjonistka bała się odrobiny deszczu i paradowała z parasol-
           ką? Zostawiła ją jednak w swojej szafie i lubiła sobie na nią popatrzeć. Ciotka Rywka
           ciekawa była życia dziewczyny i chciała wiedzieć o każdej drobnostce – a Estera
           chętnie by o wszystkim opowiedziała. Tęskniła za kimś takim, jak ciotka Rywka, przed
           kim mogłaby otworzyć swe wzburzone serce, pełne gorących uczuć. Ciotka należa-
           ła jednak do innego świata, mówiła innym językiem i Estera wiedziała, że zwierzenie
           się jej doprowadziłoby najpewniej do poważnych nieporozumień między nimi.



                                            *


             Odkąd Estera poznała Hersza, przestała już zupełnie bywać w domu wuja
           Chaima. Estera i Hersz od dawna wiedzieli o swym istnieniu. Dziewczyna rozpo-
           znawała dobrze sylwetkę tego muskularnego, rosłego młodzieńca, który wyglą-
           dał jak wycięty z plakatu w jakiejś moskiewskiej fabryce. Kołnierz koszuli à la
           Słowacki – szeroki, wykładany na klapy marynarki, odsłaniał jego owłosiony tors
           i długą szyję. Znała dobrze jego jasne włosy, wyraźnie zarysowaną szczękę, duży,
           orli nos i mocny podbródek, który nadawał całej twarzy wyraz nieugiętej woli.
             I on rozpoznawał tę rudowłosą dziewczynę, szczupłą, o lekkim kroku, gibką
           i zwinną jak gazela. Znał nawet kolor jej oczu: zielonkawoniebieski. Nie był to
           kolor błękitnego nieba, lecz zielononiebieski odcień płomieni. Pochwycił kiedyś
           jej spojrzenie, które było ostre i gorące jak iskra.
             Spotykali się czasami, przypadkiem. Widywali na zebraniach, na masówkach,
           na „giełdzie” ,  wpadali na siebie na schodach biblioteki, na korytarzach klubów
                     14


           14   Giełda – tu w znaczeniu: grupa ludzi, która spotyka się, by wymienić poglądy, dowiedzieć się od
    306      bezpośrednich świadków o przebiegu wydarzeń, poznać opinię środowiska na jakiś temat, itp.
   303   304   305   306   307   308   309   310   311   312   313