Page 306 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 306

oraz jego przekonanie, że jest panem jej losu. Tę gorycz, która wyzwoliła się
           z zamknięcia gdzieś w jej głębi i wypłynęła na powierzchnię, definiowała teraz
           jako rozczarowanie porządkiem świata. Była gotowa z nim walczyć – stała się
           prawdziwą rewolucjonistką.
             Zaczęto zlecać jej zadania: rozdawanie ulotek, prowadzenie ostrożnej agitacji
           między robotnicami w fabryce. Przydzielono ją do komórki Pioniera, by prowadziła
           pracę z dziećmi. Najbardziej lubiła jednak chodzić nocą z którymś z towarzyszy
           i malować białą lub czerwoną farbą rewolucyjne hasła na ścianach i płotach
           albo zawieszać czerwone flagi na drutach trakcji tramwajowej, pomnikach
           i wysokich drzewach. Przyjemność sprawiało jej chodzenie wczesnym rankiem
           w te same miejsca, by popatrzeć, jak powiewają jej flagi, jak zewsząd krzyczą
           jej hasła. „To ja zrobiłam! To moja robota!” – wołała w sercu do przechodniów,
           a przy tym chciało jej się śmiać i śpiewać. Jednak nie zawsze te nocne akcje
           przebiegały gładko. Nieraz trzeba było uciekać i zostawić robotę niedokończoną.
           Ale uciekającym towarzyszyły żarliwe uczucia rewolucjonistów, którzy szturmują
           stary, zły świat. „Uciekam” – mówiono – „ale jutro wrócę”. I następnego dnia
           rzeczywiście wracano.
             Gdy Estera miała wolny szabat, rzadko kiedy miała ochotę odwiedzać wuja
           Chaima. Szkoda jej było opuszczać zebranie, pracę w oddziale Pioniera, akcję
           czy spacer. Nawet gdy raz na jakiś czas wybierała się w sobotę po południu do
           rodziny, wizyty te były już zupełnie inne niż dawniej.
             Cóż mogło ją teraz obchodzić granie z kuzynkami w loteryjkę? One także wy-
           doroślały: były teraz ładnymi dziewczętami, odrobinę kościstymi, o przygarbionych
           plecach, ale miały szlachetny, kobiecy wdzięk i łagodność ciotki Rywki w zmęczo-
           nych, zaczerwienionych oczach. Długie, lniane warkocze owijały na kształt wianka
           wokół głowy, ale z okazji szabatu każda układała sobie na czole sztywny loczek.
             Nie zmieniły się wiele. Pracowały wciąż całymi dniami – od świtu do późnej
           nocy – przy maszynach, jak zawsze tęskniąc i czekając na szabat. A szabat,
           dokładnie tak jak kiedyś, oznaczał dla nich wylegiwanie się na łóżkach, czytanie
           powieści odcinkowych w gazetach lub granie w loteryjkę. Estera siedziała i nu-
           dziła się. Przysłuchiwała się obojętnie opowieściom z podwórka i ulicy (które ją
           kiedyś tak bardzo interesowały). Zbijała bąki i zastanawiała się, czy wypada jej
           już iść do domu. Kuzynki patrzyły na nią uważnie, uśmiechały się leżąc, i dziwiły
           się, jak to się stało, że Estera stała się taka obca.
             Gdy czasami przekonywała dziewczęta, że powinny pójść z nią do miasta,
           spotkać jej przyjaciół, iść do kina lub na wykład, narzekały, że to za daleko, że
           rodzicom by się to nie podobało, że właściwie to mają – wszystkie sześć – tylko
           dwie pary dobrych butów. Zawsze znajdowały jakąś wymówkę.
             Poza tym wieczorami przychodzili koledzy – wciąż ci sami kawalerowie
           z sąsiedniego podwórka – więc tańczono rumbę lub tango. Balcia, najstarsza
           z sióstr, miała już dość wyrywania siwych włosów z grzywki. Nie dało się ukryć,
    304    że była już starą panną. Niebezpieczeństwo to zawisło też nad dwiema kolejnymi
   301   302   303   304   305   306   307   308   309   310   311