Page 305 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 305

ludzi, dzielili się ostatnim kawałkiem chleba i także marzyli o lepszych czasach.
             „Kiedy Mesjasz przyjdzie” – mawiał czasami w żartach wuj Chaim do ciotki Ryw-
             ki – „oboje pójdziemy do szkół uczyć się”. „A ja będę codziennie gotowała rosół
             z kluskami” – odpowiadała ciotka podtrzymując jego żartobliwy ton.
                Nie, marzenie o szczęśliwej przyszłości dla wszystkich ludzi nie było dla Estery
             niczym nowym. Jej towarzysze wyrażali je tylko w nowej formie: innymi słowami
             i używając własnych argumentów. Nie rozumiała więc z początku, dlaczego
             tak pomstują na „świętoszków” i nie mają dla nich nic poza słowami pogardy
             i nienawiści. Nie pasowało jej to trochę, kiedy była jeszcze niedoświadczona,
             trochę za „miękka” i nie miała uformowanej w sobie żelaznej siły rewolucjonist-
             ki. Ukształtowanie jej zabrało towarzyszom trochę czasu. Przekonali ją jednak
             w końcu, że religia jest środkiem służącym ogłupianiu mas, utrzymywaniu ich
             w ciemnocie, że jest narzędziem w rękach kapitału i burżuazji. Szturmowali bożą
             twierdzę w sercu Estery i z czasem ją zdobyli. Życie im w tym dopomogło. W szabat
             pracowała w fabryce. Nie spędzała już szabatowych wieczorów przy zapalonych
             świecach. Nie odmawiała błogosławieństwa nad chlebem. Z pewnością żywy
             był w jej pamięci obraz piątkowych wieczorów w domu wuja Chaima i nabożna
             wspaniałość szabatowych dni jaśniała w jej wyobraźni – białym stołem, parą
             błyszczących świeczników, oczami ciotki Rywki, których szukało się pomiędzy
             palcami dłoni, zakrywającymi jej matczyną twarz. Ale obraz ten, chociaż tak
             żywy i świeży w jej pamięci, był niczym malowidło oprawione w ramy, wycięty
             i oddzielony od otoczenia. Obraz ten był wiecznie świeży i wiecznie piękny, ale
             nie miał już nic wspólnego z jej życiem.
                Estera pozwoliła prowadzić się swoim towarzyszom. Byli silni dzięki swej eru-
             dycji, a do tego odważni i pewni siebie. Zaoszczędzili jej poszukiwań i rozmyślań.
             Podali jej gotowe konkluzje i nie musiała nic więcej robić, jak tylko je przyjąć.
             Zawsze mieli tak trafne i wyraźne argumenty, że zanim jeszcze zaczynała myśleć
             inaczej niż oni, już była przekonana, że tak naprawdę to oni mają rację – nie ona.
                Potem nadszedł czas wycieczek, spacerów i śpiewania nowych, namiętnych
             pieśni. Czyż ważne były drobne wady, które zauważała od czasu do czasu w swoich
             towarzyszach? Kochała ich i myślała, że to, co się jej w nich nie podoba, to rzeczy,
             których jeszcze nie rozumie. Była im wdzięczna za to, że uwolnili ją od samotno-
             ści. Miała teraz dużą, wielomilionową rodzinę i ojczyznę – kraj socjalizmu. Frazy,
             które na początku wypowiadała tylko ustami, stały się teraz częścią jej duszy.
             Wraz z krwią krążyły w jej żyłach. Stawała się coraz twardsza. „Sentymentalizm”
             i „delikatność”, które budziły się w niej pod wpływem spotkań z domem wuja
             Chaima oraz nauczyciela Szafrana i jego książek, kamieniały powoli, odradzając
             się tylko w rzadkich momentach – momentach słabości. Była teraz twarda jak
             stal, zdecydowana, pełna determinacji i woli. Miała w sobie też gorycz, której
             wcześniej nie znała, i to ona podtrzymywała w niej tę stalową nieugiętość. Gorycz
             bycia sierotą i dorastania bez ojca i matki, gorycz żalu do wuja Chaima za to,
             że oddał ją do sierocińca, gorycz strachu, jaki wzbudzał w niej pan Rumkowski,   303
   300   301   302   303   304   305   306   307   308   309   310