Page 300 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 300

Ten logiczny wywód utwierdził Esterę tylko w jednym: że nie chcą jej tutaj.
           Poczuła się bezradna i zagubiona, więc zaczęła jeszcze rzewniej płakać i mocniej
           jeszcze tulić się do kuzynek i ciotki. A ta załamywała ręce, łzy wielkie jak ziarna
           grochu spływały po jej pomarszczonych policzkach. Wyglądała jak tego dnia,
           kiedy Estera przybyła do ich domu, by z nimi zamieszkać.
             W sierocińcu nie mogła znaleźć sobie miejsca. Tęskniła za ciotką, za ku-
           zynkami, za podwórkiem, za szopą i za wiśniowym drzewem, choć teraz miała
           prawdziwy, duży ogród. Z wychowawcami prowadziła wojny, wszystkich uważała
           za wrogów, a oni odpłacali jej tym samym. Dla wszystkich była tą zuchwałą, ru-
           dowłosą, bałucką dziewczyną, która nie ma za grosz dobrego wychowania i od
           której nie można usłyszeć nic rozsądnego. Nawet tych, którzy zadawali sobie
           trud, by ją zrozumieć, odstraszała od siebie. Nauczyciele i dzieci unikali jej i nie
           słyszała od nikogo dobrego słowa. Każdego dnia biegła do pana Rumkowskiego
           prosić, by pozwolił jej pójść do ciotki. Kiedy nie pomagały ani jej płacz, ani bła-
           gania, awanturowała się, a nawet pokazywała mu język. Nie bała się go. Miała
           przecież wuja i ciotkę. Pan Rumkowski, który posiadał duże doświadczenie
           w pracy z dziećmi, stosował swoje metody pedagogiczne i czekał, aż zacznie
           znaczyć dla niej tyle, co rodzina. Nie dawał jej więc pozwolenia na odwiedziny.
             Wtedy tęsknota zrozpaczonej dziewczyny podpowiedziała jej nową taktykę.
           W ciągu jednej nocy zupełnie się zmieniła. Przestała przeciwstawiać się panu
           Rumkowskiemu. Stała przed nim ze spuszczonymi oczami, niby zawstydzona,
           w rzeczywistości jednak ukrywając gniewny i uparty wzrok. Z jej ust wydobywały
           się teraz słowa wyrażające uległą, posłuszną uprzejmość. Symulowała nawet
           strach przed nim, a on triumfował z powodu swych pedagogicznych sukcesów
           nad tą dziką, bałucką dziewczyną, z którą żaden nauczyciel nie potrafił sobie
           poradzić. Duma, którą odczuwał z rezultatów swej pracy, napełniała jego serce
           dobrodusznością. Wyraził w końcu zgodę na jej odwiedziny u wuja i ciotki.
             Najczęściej otrzymywała takie zezwolenie na czas szabatu. Biegła wtedy
           ulicami, oszalała z radości, nie mogąc się doczekać, aż dotrze na duże podwórko
           przy Lutomierskiej. Gdy tylko się tam znalazła, rozradowana zadzierała głowę
           i patrząc w znajome okna, zaczynała wykrzykiwać imiona swoich kuzynek i ciotki,
           oznajmiając, że już jest.
             U ciotki przyjmowano ją radosnymi okrzykami. Dziewczęta przypadały do niej,
           całowały i obejmowały. Prowadząc Esterę pod ręce, szły do ślepego Henecha
           po czulent. Pozwalały jej przytrzymywać brzeg ręcznika, którym owinięty był
           gorący garnek. Z jednej strony niosła ona, Estera, z drugiej – jedna z kuzynek,
           a pozostałe szły za nimi.
             Ten czulent smakował najlepiej na świecie. Rywka napełniała talerz Estery,
           gdy tylko stawał się pusty. Stała gotowa z łyżką „japcoku” , by jej dołożyć. Po
                                                            7

    298    7    Dialektalne określenie czulentu.
   295   296   297   298   299   300   301   302   303   304   305