Page 295 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 295
pełna była odgłosów maszyn dziewiarskich, turkotania kołowrotka, sapania garn-
ków na kuchni i śpiewu córek wuja Chaima. Mogło się wydawać, że izba nie stoi
w miejscu, ale przemieszcza się, unosi w dal, odpływa, a rozśpiewane dziewczęta
przy oknach z korbami maszyn w dłoniach to kapitanowie statku. Ich zwinne
palce ostrymi, pokrzywionymi paznokciami wbijały igłę za igłą, i jeszcze jedną
i następną, potem przeciągały je i nastawiały. Ponownie kręciły korbą, i znów
wbijały. Oczy dziewcząt – zaczerwienione z wysiłku i niewyspania – odrywały się
od czasu do czasu od maszyny, zanurzały w błękicie nieba, którego skrawek był
widoczny nad przeciwległymi dachami, spijały światło ze słonecznych promieni,
z blasku chmur – i tak odświeżone wracały do igieł.
Tak było we wszystkie dni przez okrągły rok. Gdy na dworze było jeszcze
ciemno, dziewczyny wstawały z łóżek, w których sypiały po trzy. Ubierały się
pospiesznie, recytowały poranną modlitwę, przemywały ręce i oczy, po czym
zasiadały do pracy. Dopiero gdy nastawał dzień i Chaim z dwoma synami wra-
cał ze sztibla, Rywka podawała siedzącym przy maszynach garnuszki z gorącą
kawą i parę twardych kawałków cukru do przegryzania. Często bywał do tego
i kawałek chleba ze śledziem, ale zjadano go już kręcąc korbą. I tak to szło dalej.
Po położeniu słońca rozpoznawano, jak daleko posunął się dzień. Gdy nadcho-
dziła pora obiadu, sprzątano szybko sterty odzieży ze stołu, siadano i czekano,
aż Rywka poda jedzenie. Wnosiła pełne talerze ziemniaków i barszcz. Myto się,
odmawiano błogosławieństwo przed posiłkiem, po czym wgryzano się w świeży,
razowy chleb prosto z piekarni ślepego Henecha. Z gorących kartofli unosiła się
para. Połykano je takie parzące, wydmuchując parę ustami i schładzając dużymi
łykami zimnego barszczu.
Lubiano pogawędzić przy jedzeniu. Dziewczęta zachowywały w pamięci wszyst-
kie historyjki i żarty, które wymyślały podczas kręcenia korbami czy w trakcie
zaciągania oczek, aby opowiedzieć je potem zebranym przy stole. Także i Chaim
oraz jego dwaj synowie starali się zapamiętać wszystkie zasłyszane w mieście
nowinki, każde powiedzonko i żarcik, by później z wielką przyjemnością, między
jedną łyżką a drugą, podzielić się nimi w domu. I kto wie, czy ten posiłek byłby
dla nich równie sycący bez tych smakowitych pogaduszek przy obiedzie.
Chaim miał dobre dzieci. Niczego się nie domagały. Czasami podokuczały
sobie, rzuciły jakimś słówkiem, ale nieumyślnie. Nieraz odpyskowały coś tacie
i mamie, ale zaraz żałowały i okazywały skruchę. Ostatecznie dni wypełnione
były ważniejszymi sprawami i tak szybko mijały. Ani się człowiek obejrzał, a już
przychodził piątek i nastawał dzień świąteczny. Było się wdzięcznym rodzicom
za szabat, jak gdyby był on prezentem od nich. Dziewczęta zakrywały maszyny
białymi płachtami. Przynoszono wiadra z wodą oraz szczotki ryżowe i brano się
za szorowanie podłóg. Czulent czekał już w piekarni ślepego Henecha. W piąt-
kowy wieczór jedzenie stało gotowe na fajerkach, a zapach ryby wypełniał całą
izbę. Rywka razem z córkami nakrywała do stołu i rozstawiała na białym obru-
sie błyszczące świeczniki. A gdy wszystko w izbie było już gotowe, kąpano się 293