Page 586 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 586

po wszystkich podwórkach, po wszystkich pokojach. – Zobacz, zapomniałam! –
                 wystarczy, że spojrzysz w ich oczy, a usłyszysz, że właśnie to krzyczą do ciebie.
                   Dziewczyny osiemnasto-dziewiętnastoletnie, te śmieją się prawdziwie, prze-
                 konywająco. Życie jest tak mądre i cudowne w swym biegu, że nauczyło je
                 zapominać, jakby obawiało się, że koszmar przygniecie te młode, delikatne,
                 dopiero co rozkwitłe ciała. Lekko… i dobrze zapomnieć. Czy one są winne temu,
                 że sny przynoszą blask spojrzenia rodziców, uśmiechy rodzeństwa albo po prostu
                 grozę wczorajszego strachu? Ale za dnia dziewczyny szczebiocą rozśpiewane,
                 zaaferowane na wszystkich drogach i podwórkach do każdego, kto nauczy je
                 języka pierwszej miłości, choćby ubranego w obce słowa, ale gesty i pocałunki
                 są zrozumiałe. A poza wszystkim dobry jest smak czekolady, który przypomina
                 swoją słodyczą tak dalekie, a przecież nie tak dawne lata dziecięce.
                   Część kobiet zwyczajnie sprzedaje się żołnierzom. Chcą zjeść kawałek bia-
                 łego chleba.

                   30 czerwca
                   Już należy spisywać, odrysować każdy drobiazg, każde najdrobniejsze wspo-
                 mnienie z przeszłości. To żądanie… ponaglenie. Ale wokół jest pięknie i pogodnie.
                 Letnia wolność. Skąd wziąć siłę, aby to wszystko odsunąć od siebie. To moje
                 pierwsze lato. Czy mało było już tych zatrutych? Wciąż odkładam to na następny
                 dzień.
                   Zastanawiam się, czy kiedykolwiek pojawi się wszechogarniające arcydzieło
                 literackie poświęcone tej przeszłości. Wątpię. Przypominam sobie moją rozmowę
                 w getcie z Szajewiczem. On pisał wielki poemat.
                   Powiedziałam mu: taką epopeję należy pisać z pewnej perspektywy, po jakimś
                 czasie. On nie wiedział wówczas, jak skończy się jego poemat, że pozostanie
                 niedokończony. Powiedział mi: – Trzeba opisać nasze życie. Cóż zatem czynię?
                 Pozwalam, by moje pióro przelało nasze czasy na papier. Nic więcej nie trzeba. –
                 Dzisiaj wiem, że inaczej nie można. Perspektywa będzie się rozrastać, rozciągać.
                 Któż zdoła oddać to rozedrganie czasów getta? Takie dni można jedynie opisać
                 w czasie trwania tych gorączkowych godzin. Tym krótkim, rwanym oddechem.
                 Tak, jak to robili pisarze i malarze w getcie. Kiedy ma się już dystans, można
                 oddać tylko skorupę całości, ale bez pulsu niespokojnej, rozgorączkowanej krwi.
                   Czy można znaleźć odpowiednią formę artystyczną dla książki o getcie? Czy
                 to nie będzie maska dla brutalności i precyzji, z jaką należy się zmierzyć w przy-
                 padku tego tematu? Czy artystyczna forma powieści nie jest zbyt elegancka,
                 zbyt spokojna, zbyt łagodna, zbyt wygodna? Czuję, że mogłaby to być zniewaga
                 dla moich bliskich i dla mnie samej.
                   Czasami zaś myślę, że zasłużyliśmy, aby posiadać takie arcydzieło, które
                 pokazując życie tych, którzy zginęli, ocali ich na zawsze. Może spisze to jeden
                 z tych, którzy jako pierwsi wyrwali się z tego mroku i już mogą się cofnąć do
          584    tamtych ścieżek losu, do tamtej czeluści, do tamtego strachu, aby jeszcze raz
   581   582   583   584   585   586   587   588   589   590   591