Page 583 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 583

ne… Smak czegoś słodkiego, orzeźwiającego sprawił, że otworzyłam na chwilę
                   oczy. Przy łóżku siedziała moja uratowana mama. Szeptała coś. Nie słyszałam
                   jej słów, a przecież były one balsamem dla mojej duszy. Łzy z jej zmęczonych
                   oczu schłodziły moje rozpalone ciało. W nogach łóżka stała moja wychudzona,
                   umęczona siostra. Jak cienka, chora gałązka kołysała się nade mną. Jej pełne
                   strachu oczy były rozpłomienione modlitwą i błaganiem. Musiałam żyć. Jakaś
                   błogosławiona sprawiedliwość ocaliła mnie dla nich, a je dla mnie. Chciałabym
                   tej sprawiedliwości spłacić dług, chciałabym się jej odpłacić za wielką niespra-
                   wiedliwość naszej samotności.

                      18 czerwca
                      Jestem już prawie sześć tygodni w szpitalu. Wróciłam do życia. Ciało cieszy
                   się – dusza rozpacza. Wydaje mi się, że to nie ciało, tylko dusza była tak chora.
                   Bezradna, bez nadziei. Czuję się, jak ktoś, kto wyszedł z ciemnej piwnicy na
                   słońce. Ktoś, kto jest oszołomiony, przymruża oczy, nie będąc w stanie wchłonąć
                   w siebie całej jasności.
                      Jest wiosna. Wiosna wyzwolenia… Słońce tchnie życiem… A przecież… pod
                   tymi pełnymi chwały niebiosami jest pusto. Rozpostarte ramiona wiosny na próżno
                   szukają tylu twarzy, tylu ludzi. Nie ma ich. Obejmują zatem pustkę, a w niej – parę
                   rozrzuconych gdzieniegdzie, samotnych, wychudłych ciał.
                      Prowadzę podwójne życie. Jedno wątłe, świeże, młode i ambitne. Drugie
                   głębokie, bolesne, ale bogate. To pierwsze ma poczucie zawstydzenia i winy,
                   drugie jest pełne wzburzenia, wściekłości i udręki. To pierwsze drży, stojąc na
                   progu drugiego, ale nigdy nie wejdzie w jego głębię. To drugie jednak wdziera
                   się do świeżego, młodego życia i niszczy, niweluje, zatruwa każdą najmniejszą
                   radość. Ciągle się czegoś domaga, czegoś żąda…

                      20 czerwca
                      Uczę się chodzić! Mama sprowadziła mnie dziś po schodach na dwór. Zna-
                   lazła stary blaszany pojemnik i posadziła mnie na nim. Szkoda, że wokół mnie
                   było tak brudno. Wszędzie porozrzucane papiery, puste pudełka, połamane
                   szafy i łóżka bezcześciły czystą zieleń trawy. Czemu nie jest sprzątnięte wokół
                   mnie? Czemu nie gra orkiestra w rytm mego serca? Czemu wszystko wokół jest
                   tak obojętne? Uczę się chodzić! Tylko niebo wystroiło się w słońce w pełni. Spo-
                   glądam ku niemu. Znów się z nim zaprzyjaźniłam!  Znów moje marzenia krążą
                   gdzieś ponad głębiami niebios. Dobrze jest żyć. Cudownie pachnie. Nie chcę
                   o niczym myśleć. Pragnę, aby moje ciało napełniło się, nogi nabrały sił. Chcę
                   śpiewać, chcę tarzać się w trawie, chcę móc biegać w ekstazie po polach. Coraz
                   szybciej… coraz szybciej…
                       Henia przyniosła mi rozkwitłą gałązkę. Teraz leżę w łóżku, szczęśliwa niczym
                   położnica. Gałązka w butelce stoi na oknie. Gdy odwrócę głowę, zobaczę ją. Nie
                   mam jednak teraz siły. Troszkę później.                              581
   578   579   580   581   582   583   584   585   586   587   588