Page 580 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 580

Dzisiaj widzę to niebo. Dopiero dziś. Jest czyste, błękitne… Prawdopodobnie
                 jest to normalne, zwyczajne błękitne niebo, którego w ogóle się nie zauwa-
                 ża. Dla mnie jest tym pierwszym. Jak kiedyś dla pierwszego człowieka, który
                 nagle zobaczył Boga i padł, aby pokłonić się błękitnym przestworzom, temu
                 pięknu nad swą głową. Chcę napisać: „Jak piękne jesteś, niebo błękitne”, ale
                 suną po nim ku mnie Twoje jasne oczy… Czuję Twoje błogosławieństwa i Twoje
                 smutki, Twoje radości i tęsknoty, które dźwigają moją głowę, jak ten klarowny
                 błękit.
                   Na dole, pod moim oknem, panuje hałas. Nic takiego. Dzielą zupę. Każdy
                 otrzyma. Ten niepokój ludzi nie wynika z obecnej sytuacji, ale jest efektem
                 przeszłości. Wszyscy wiedzą, że nikt nie odejdzie bez tej porcji zupy. Jeśli nie tu,
                 to przy innym okienku. Ale chcą jak najszybciej podejść, złapać garnek z zupą
                 i zamieszać łyżką…
                   Oto człowiek stoi pod moim oknem. Właśnie wydostał się z garnuszkiem zupy
                 z kłębowiska ludzi. Nie idzie do swojego pokoju. Nie siada do stołu. Wsparty
                 o ścianę budynku połyka w pośpiechu zupę prosto z garnka. O, jakże jest głodny!
                 Już od lat. I to rozgorączkowanie też trwa od lat. Jest wychudzony, ciężki płaszcz
                 zwisa mu z ramion i sięga niemal do kostek. Pomiędzy jednym a drugim łykiem
                 wyciera twarz zwisającym rękawem. Jest zmęczony, ale pogodny. Widzę jego
                 spojrzenia, które z zadowoleniem przeskakują z garnuszka na otaczających
                 go ludzi, koziołkują nad kasztanowcem stojącym obok mego okna. Tyle w tym
                 odświętności i życia. O czym myśli ten wychudzony człowiek, Żyd, męczennik?
                 Teraz prawdopodobnie o niczym. A przecież wiem, jego członki też to wiedzą,
                 całe jego ciało to wie, niedługo zrzuci czarny płaszcz, kości obrosną ciałem. Jest
                 w nich życie.
                   Przymrużam oczy, celowo odsuwam od siebie bliskość tego człowieka na-
                 przeciwko mego domu. I oto widzę Ciebie… to Ty jesteś… to Twoje członki wzmac-
                 niają się… Ty żyjesz… może stoisz teraz gdzieś oparty o mur i jesz obiad? Czy to
                 możliwe? Pytam moje serce, a ono drży z niepewności…

                   7 maja
                   Gdziekolwiek spojrzę, widzę Ciebie. O czymkolwiek zaczęłabym myśleć, moje
                 myśli podążą w Twoim kierunku. Gdzie jesteś Tato? Czy będę mogła kiedyś ob-
                 jąć Twoją głowę i poprosić Cię: przebacz mi? Tak mało wyświadczyłam Ci dobra
                 w tych gorączkowych dniach mojej przeszłości. Tak rzadko opowiadałam Ci
                 o tym, co nosiłam w sobie. Ty byłeś spragniony każdego mojego słowa, a ja Ci go
                 żałowałam. Gdzie jesteś Tato, czy będę mogła Ci opowiedzieć o tym wszystkim?
                   Czy słyszałeś salwy, które oznajmiły światu godzinę odpocznienia? Będzie
                 radość. Nadeszły dni, do których tak bardzo tęskniłeś w czasie mroków naszego
                 życia w getcie. Czy doczekałeś? Niepewność zadaje tortury. Moja nadzieja jest
                 tylko wiarą w cud. Byłeś tak zmęczony po pięciu latach getta. A teraz daleko
          578    od nas, czy mogłeś wytrzymać nowe okrucieństwa? A może jedynie tęsknota
   575   576   577   578   579   580   581   582   583   584   585