Page 584 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 584

23 czerwca
                   Nietoperze przelatują za oknem,
                   Skrzydła trzepoczą w upiornym tańcu...

                   Męczą mnie te wersy. To powinien być poemat o naszym losie. Widzę Bunima
                 Szajewicza w jego pokoju, stojącego przy oknie. Jutro rusza w drogę. W ciemnych
                 kątach mieszkania czuć jeszcze tchnienie jego najbliższych, którzy odeszli. Wkrót-
                 ce on również odejdzie. Ostatni. Z nim zniknie cały ród. Nikt ich nie wspomni,
                 nikt jego nie wspomni. Bezimienny zmierzch.
                   Głęboko w mojej podświadomości żyją oni wszyscy. Budzą mnie w nocy, cza-
                 sami atakują w czasie beztroskiej radości, podczas zbyt szczęśliwie przeżywanej
                 chwili. Kiedy jednak chcę ich ożywić, wyprowadzić z ukrycia, wystarczy cieplejszy
                 podmuch, blask słońca i po mym ciele rozlewa się ból. Ogarnia mnie ogromne
                 pragnienie, aby uciec od nich, zapomnieć.
                   Wiem, że w tamte dni, kiedy miałam podzielić ich los, nie zadawali mi bólu.
                 Po prostu byli ze mną. Nie w realnej postaci, ale byli obecni. Gdzieś po drodze
                 jednak oddzielili się ode mnie, w pewnej chwili stracili mnie. Poszłam ku życiu.
                 I teraz, kiedy myślę o nich, kiedy wspominam ich, coś mnie rozrywa od wewnątrz,
                 czuję, jak trawi mnie ból. I proszę wtedy, aby przybyła mi pomóc jakaś siła tak
                 potężna, jak ten ból. Chcę z nimi żyć, muszę ich wspominać. Proszę, aby czas nie
                 wymazał tych delikatnych rysów, moja pamięć musi być wiecznie świeża, goto-
                 wa mi służyć. Boję się, że tak nie będzie. Tęsknota ta będzie wieczna, boleśnie
                 zgłodniała, a z upływem czasu stanie się coraz bardziej bezradna. Pamięć nie
                 będzie na jej usługach, nie będzie mogła ożywiać tych wszystkich drobiazgów,
                 tych delikatnych przebłysków, tych zagmatwanych, lekkich zarysów, które same
                 w sobie nic nie znaczą, ale razem tworzą formę, która nazywa się życiem. Po-
                 zostanie ogólny, rozmazany, daleki obraz rzeczywistości, która kiedyś była, ale
                 obecnie już nie istnieje.

                   24 czerwca
                   Miałam koszmarny sen. Zerwałam się z krzykiem. Ścigano mnie. Biegliśmy
                 polami… Nagle straciłam mamę… Otworzyłam oczy i długo nie mogłam dojść
                 do siebie. Widziałam w ciemności bladą twarz mamy i nie dowierzałam sobie.
                 Nie, nie musimy już nigdzie biec. Już jest po wszystkim. Cały dzień byłam niczym
                 w gorączce. Ciągle, wbrew mej woli, wbrew rozsądkowi, coś we mnie drży.

                   26 czerwca
                   Co za dni mamy! Wszystko wokół zielone. Z drzew spadają płatki kwiatów.
                 Biały dywan pod każdym drzewem. Te drzewa, które stoją jeszcze w bieli, wyglą-
                 dają jak modlący się Żydzi, którzy powoli szykują się do zdjęcia tałesów. Co ja
                 mówię? To po prostu drzewa, które tracą swoje kwiecie. Czy to może się równać
          582    z czymkolwiek? Modły powinien wznosić ten, kto widzi taką świętość. Jesteśmy
   579   580   581   582   583   584   585   586   587   588   589