Page 585 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 585

jak dzieci. Każdy dzień – nowe odkrycie. Upojna radość przebudzenia. Dobrze
                   jest móc oddychać, czuć, widzieć, słyszeć. Dobrze jest jeść. Dobrze jest wgryźć
                   się w kawałek chleba. To jest dzika, niemal zwierzęca radość, a jednocześnie
                   święte uwielbienie.
                      Nic nie robimy przez całe dnie. A przecież nie wiemy, co to znaczy nudzić się.
                   Źdźbło, które stratowały ciężkie oficerki, czyni tak wiele, aby wyprostować się,
                   aby soki znów zaczęły w nim pulsować i krążyć… Jesteśmy jak stratowane źdźbła
                   i jesteśmy teraz skoncentrowani na sobie. To jest interesujące. Fascynujące.
                      Myślę o Polsce, o kraju moich lat dziecięcych. Tęsknię do tak dobrze mi zna-
                   nych ulic mojego miasta. A co będzie, jeśli nigdy już tam nie trafię?
                      Nagle ukazuje mi się twarz mojego Ojca. Czuję na policzku jego dłoń, która
                   z jakimś przeczuciem pogłaskała mnie na drodze wiodącej ku naszemu roz-
                   dzieleniu. Tato, Twoja ciepła dłoń zadaje mi ból. Gdzie jesteś? Gdzie spotkamy
                   się na drogach tego świata? Gdzie będziesz nas szukał, gdzie my powinnyśmy
                   szukać Ciebie?

                      27 czerwca
                      Byłam dzisiaj w lesie. Dobrze, że przywieziono nas tutaj, aby wrócić do zdrowia.
                   Choć wydaje mi się, że gdziekolwiek by nas dziś zawiedli, wszędzie widzieliby-
                   śmy piękno… Będziemy już na zawsze czuć ten głęboki, prawdziwy smak każdej
                   rzeczy, którą widzimy.
                      Wyciągnęłam się na kępie trawy, ręce zarzuciłam za głowę. Wydawało mi
                   się, że przylgnęłam do całej ziemi. Wokół mnie stał gęsty krąg drzew. Nad moją
                   głową gałęzie koron wyciągały ręce i tańczyły w błękitno-zielonym korowodzie na
                   odświętnym niebie. Nic więcej nie było, a przecież było to wszystkim. Światem
                   i życiem. Potem obróciłam się twarzą ku ziemi. Zanurzyłam głowę w gąszczu
                   trawy. Słodki zapach ziemi wdarł się do mego ciała i upajał członki. Złapałam
                   źdźbło zębami i zaczęłam je żuć… Tam, po drugiej stronie ziemi, w miastach
                   i krajach ludzie siedzą i piją wino. Biedni głupcy. Nigdy nie poznają smaku
                   trawy.

                      28 czerwca
                      Dwie dziewczyny z naszego pokoju nie wróciły na noc. Przyszły dopiero w porze
                   obiadowej, przyniosły papierosy i czekoladę. Nie mają jeszcze dwudziestu lat. Ci
                   Anglicy, z którymi były, są pierwszymi, którzy podziwiali ich świeżą, rozkwitającą
                   kobiecość. One nie są jedyne w obozie. Las pełen jest porozrzucanych tu i ówdzie
                   par. Spacerują po wszystkich ścieżkach i drogach. Słychać tak długo niesłyszany
                   kobiecy śmiech. Śmiech skierowany do mężczyzn.
                      Czasami, kiedy słyszę ten śmiech, wydaje mi się, że zaraz przemieni się
                   w płacz, w rozpaczliwy płacz omdlałej z tęsknoty duszy kobiecej, która pragnie
                   w oczach, w dłoniach, w uśmiechu tego obcego człowieka znaleźć choć odblask
                   podobieństwa do bliskiego jej, utraconego mężczyzny. Biegają teraz roześmiane   583
   580   581   582   583   584   585   586   587   588   589   590