Page 609 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 609
beczce, jak na rudym źrebaku, jechała jakaś zasłużona osobistość tego bractwa,
albo dwie czy nawet trzy.
Przejazd ulicami tego „świętego” fekaliowego karawanu zapewniał wyjątkowo
barwny widok, a jego pojawienie się nie było ogłaszane tłumowi przechodniów
biciem dzwonów i śpiewem, lecz raczej wonią „kadzidlaną”, która niosła się
przed nimi i za nimi. A zamiast bębenków i fletów słychać było stukot kół po
kamiennym bruku i hałas wiader oraz czerpaków uderzających o rozklekotaną
blachę beczek. Przechodnie, którzy mieli szczęście znaleźć się w pobliżu tego
zjawiska, mogli nacieszyć oko brązowym połyskiem czcigodnej cieczy ściekającej
z beczek i skrapiającej niczym święcona woda środek drogi.
Nie można powiedzieć, aby pan Adam porzucił posadę dozorcy w resorcie
Zajdenfelda z powodu tak zwanych kwestii materialnych, czyli ze względu na tę
dodatkową porcję zupy lub talony, które otrzymywało się, pracując przy feka-
liach. Przyczyną nie były też okoliczności rodzinne powstałe na skutek nagłego,
niespodziewanego spotkania z synem Mietkiem. Do przejścia do pracy przy
fekaliach skłoniło go inne wydarzenie, które miało miejsce parę tygodni później
– spotkanie z jego byłą służącą, kucharką Rejzl.
Po dniu przepracowanym w resorcie szedł do domu pochylony ze zmęczenia.
Otulony w płaszcz, przyciskał do siebie menażkę z zupą. Była gorąca. Ogrzał ją
na stercie odpadów, którą podpalił. Teraz spieszył się, aby po dotarciu do pokoju
mieć jeszcze trochę ciepłej strawy. Ledwo jednak zszedł z mostu, spotkał się oko
w oko z Rejzl. Od razu odciągnęła go na bok i zalała potokiem słów: – Spójrzcie
tylko na tę twarz, co się panu stało! Niech taki los spadnie na moich wrogów!
Zupełna „klepsydra”! – Nachyliła się tak mocno w jego stronę, że para z jej ust
wpadała wprost w jego nozdrza. – Jak sobie pan radzi, hę? Co, samemu się
gotuje? Pięknych czasów dożyliśmy! Oby to spotkało moich wrogów! Prawdę
mówiąc, to i tak ma pan szczęście przy tym całym nieszczęściu. Rewizja u nas
była, Kripo pana szukało. Suter chciał, abym mu powiedziała, gdzie pan mieszka.
A ja przecież nie mam zielonego pojęcia, gdzie mieszkacie! A nawet gdybym wie-
działa, to myśli pan, że bym im powiedziała? Nie zna mnie pan? To musi zostać
między nami, gdzie pan mieszka, no nie?
Pan Adam poderwał się i puścił takim pędem, że z menażki, którą miał
w ręce, strugi zupy chlustały we wszystkich kierunkach, zalewając jego płaszcz.
Całą noc drżał na łóżku. Wydawało mu się bowiem, że lada moment usłyszy
pod oknem kroki i nadejdzie Suter oraz jego ludzie z Kripo, aby wywlec go z łóżka
i zaprowadzić do „czerwonego domku”.
Nazajutrz poszedł zapisać się do pracy przy fekaliach. Ażeby jeszcze lepiej
zatrzeć za sobą ślady, przyjął nowe nazwisko: Adam Najman. Chciał się też rozstać
ze swym imieniem – Adam, ale było ono częścią jego osobowości. Gdyby się go
wyrzekł, czułby się jak nagi, jakby chodził odarty z ostatniej koszuli.
Dzisiaj, w ten noworoczny wieczór, pan Adam siedział w swoim zimnym pokoju
i twardą szczotką szorował palce u stóp. Drapał je aż do bólu. Nigdy nie znosił 607