Page 607 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 607

z ramion, cały czas ją całując, jednak wcale nie delikatnie, lecz brutalnie. Do
                  tego wszystkiego pozostali goście, byli kochankowie, przyprowadzili ze sobą
                  swoje obecne dziewczyny i chociaż Sabinka zupełnie nie była zazdrosna, to sama
                  obecność kobiet wprowadzała wyczuwalny dysonans w harmonię tej grupy. Była
                  zmieszana, zawstydzona, wycofana i jakby obca w swym własnym domu. Hałaśliwe
                  panny podpitym chichotem i opowiadanymi głupstwami zakłócały intymność jej
                  zakątka. Spoufalały się z nią, puszczały do niej oko i opowiadały rzeczy, których
                  wolałaby nie słyszeć. Siedziały na kolanach swoich patronów, co spowodowało,
                  że siedzenie na kolanach Samuela wydało się Sabince prostackie i wulgarne.
                  Dziewczyny wymachiwały odkrytymi ramionami, podciągały i prostowały obna-
                  żone nogi i paplały tak głośno, że nie mogła dosłyszeć ani słowa z poważnej
                  rozmowy na temat wschodniego i zachodniego frontu, którą prowadziło paru
                  mężczyzn.
                     Najbardziej jednak irytowało Sabinkę dziwne zachowanie Samuela. Zasmucał
                  ją dzisiaj, zamiast rozweselać. Taka już była. Każdy z mężczyzn, który był dla niej
                  dobry, stawał się jej własnością – jej dzieckiem. Serce miała cały czas przepełnione
                  troską o nich. Razem z nimi bała się ich żon, aby przypadkiem nie dowiedziały się
                  o niej. Pragnęła, aby jej kochankowie nie mieli żadnych zmartwień w pracy. Kiedy
                  oni byli zadowoleni, ona też była, kiedy się śmiali, ona się śmiała, kiedy narzekali,
                  i ona narzekała. A oni ze swej strony chętnie czynili z niej powierniczkę swoich
                  trosk. Zanim poszło się do łóżka, dobrze było otworzyć serce przed Sabinką,
                  tym aniołem o pogodnym uśmiechu, oczach pełnych ciepła i smutku, wyżalić
                  się, podzielić skrytymi wątpliwościami i wyrzutami sumienia, które dręczyły ich
                  z powodu wizyt u niej oraz innych grzechów. Czuła się współwinna, a to czyniło
                  grzech jeszcze smakowitszym, bo z nią nie wydawał się grzechem.
                     Jednak Samuel w ogóle był inny. Ta inność polegała na tym, że nigdy się jej nie
                  spowiadał i nie rozmawiał z nią poważnie. Mogłoby to być bolesne, ale nie było,
                  ponieważ wpadał do niej niczym wicher i wnosił ze sobą powiew świeżości. Od
                  razu jakoś jaśniej się robiło w każdym zakamarku. Był swawolny i szelmowski, a do
                  tego miał tyle młodzieńczego uroku, jakby pomimo swojej formalnej dorosłości
                  pozostał chłopaczkiem, łobuziakiem. Ta jego dziecinność budziła w niej zarówno
                  uczucia matczyne, jak i ją samą zamieniała w dziewczynkę, która znajdowała
                  wielką przyjemność w komicznych wygłupach. Ta szczególna relacja między nimi
                  wyróżniała go na tle innych partnerów i była przyczyną, dla której gotowa była
                  przymykać oko na jego grzeszki. Najgorsze było to, że, po pierwsze, przychodził
                  do niej tylko za dnia, a w nocy była sama, a po drugie, nie chciał przynosić jej
                  drewna z resortu, którym mogłaby grzać, dawał jej tylko „rumki”, rzecz, za którą
                  na innych swoich przyjaciół obrażała się śmiertelnie.
                     Dzisiejszej nocy Samuel był pijany i tak poważnego jeszcze nigdy go nie wi-
                  działa. Słowem nie odzywał się do nikogo. Trzymał ją w objęciach i nie przestawał
                  bezwstydnie całować i obmacywać jej ciała. Sabinka czuła palący wstyd, chciało
                  jej się płakać. Z niecierpliwością czekała, aby goście rozeszli się już, mając jedynie   605
   602   603   604   605   606   607   608   609   610   611   612