Page 602 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 602

którzy wiedzą, czego chcą, szukając, umocnią się. Poczują w sobie żelazną siłę.
               I nadejdzie taki dzień, kiedy zwyciężą… jak ja… osiągnęłam to. – Była zdziwiona,
               że z taką dumą mówi o sobie, ale nie czuła, żeby to było złe. Zaczęła opowiadać
               im o swoim życiu. Tak, to również była wiedza, którą powinni posiąść. Życie
               każdego jest jak dywan z własnym wzorem, ma swój indywidualny rytm, formy,
               powtarzalność, zagadki i podpowiedzi od losu. I nie każdemu jest dane znaleźć
               klucz do tego szyfru. Jak ślepcy próbujemy się odnaleźć w przeznaczeniu. Ale
               ciekawość, aby poznać własną tajemnicę, wola, aby odczytać własny kod, jest
               w każdym. I ci, młodzi ciekawscy, muszą wiedzieć, że odkrywanie świata w sobie
               jest dokładnie tak samo cudowne, jak odkrywanie tego wokół siebie. I mogła
               rozwinąć przed nimi swój dywan, wzbogacić ich nim, teraz, kiedy ostatnia nitka
               była już zawiązana. Wiedziała, że rozstaje się z nimi.
                  Po jej słowach znowu nastąpił hałas. Dawano jej prezenty: szaliczki, portmo-
               netki, skarpetki, cukierki i grube bruliony całe zapisane. Wydawało jej się, że kpią
               z niej tymi słodkimi słowami. Mieli też dla niej nowiny – Ameryka włączyła się do
               wojny, Rosja zaczęła wielką ofensywę. Kręciła niecierpliwie głową, ogłuszona.
               Czuła się jak podczas nieudanej lekcji, jakby jej nie zrozumiano. I nagle, ni z tego,
               ni z owego, zaczęli dyskusję na temat Wojny i pokoju, spierając się o wartość
               literacką tego dzieła. Pytała o ich opinię na temat podejścia Tołstoja do życia.
               Mówili o nowej formie, jaką przyjmie sztuka po wojnie. Siedziała i uśmiechała się
               nieobecnie. Ten temat jej osobiście już nie interesował. Ten, jak i inne również.
               Ale im dłużej oni gorączkowali się obok niej, tym lepiej zaczynała się czuć. Tak
               po prostu miało być. Nie musieli jej rozumieć, ale mieli rozpalać się, ekscytować
               obok niej, roztrząsając przeszłość i przyszłość. Tylko tak mogli się jej odwdzięczyć.
               Nie pojmowała już żadnego słowa. Czuła tylko szczęście, które kropla po kropli
               rozlewało się w jej wnętrzu.
                  Kiedy odchodzili, zostawili ją w tak dobrym nastroju, że nie chciało się jej
               wracać do łóżka. Chciała świętować. Było przecież święto. Ten kaprys zaniósł jej
               pamięć ku temu jedynemu imieniu, które było w niej żywe: Wanda, jej przyjaciół-
               ka. Wzięła tom wierszy Słowackiego i usiadła z nim przy stoliku. Przekartkowała
               go i natrafiła na wers: „Smutno mi, Boże! Dla mnie na zachodzie rozlałeś tęczę
                                  59
               blasków promienistą…” . Nie przeczytała tego wiersza do końca. Pierwszy raz
               pozostała niewzruszona, zimna. Jeśli podziwiała go, to już z daleka – z zewnątrz.
                  Nie była smutna ani radosna. Czuła się odświętnie, uroczyście, niczym barwa
               pięknego łuku tęczy. Było to uczucie wykraczająca poza stary i nowy rok.



                                                *




         600   59    Cytat z poematu J. Słowackiego Hymn o zachodzie słońca na morzu.
   597   598   599   600   601   602   603   604   605   606   607