Page 613 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 613
ale komu? Hitlerowi, Prezesowi? Nie, swojemu lokatorowi! – Wbijała paznokcie
we własne ręce. Zaciśniętymi pięściami biła się po łydkach, przygryzała wargi,
waliła rozczochraną głową. W końcu nie mogła już uleżeć i znów wstała z łóżka.
Cichy, nagrzany pokój zawirował w rytm jej wściekłości. Nie wiedziała, co się z nią
dzieje i w przypływie obłędnego bólu przypadła do drzwi Adama.
W tym samym czasie pożądanie Adama osiągnęło najwyższy poziom. Zapo-
mniał o wszelkich obawach i oporach. Ogień ciała poderwał go z łóżka i kiedy
Krejna otworzyła drzwi – obydwoje rzucili się na siebie.
*
Michał Lewin
Litzmannstadt-getto, noc sylwestrowa 1941
Mój ty drogi Mirażu,
i znów piszę do Ciebie, jakby się nic nie stało. Nie daj się zmylić. Tym razem
pisze do Ciebie ktoś, kto wrócił z tamtego świata. Ale wrócił jedynie połowicznie.
Większa część mnie została po tamtej stronie.
Kiedy wybuchła epidemia tyfusu w obozie cygańskim, wraz z dwoma kolega-
mi byliśmy tam wolontariuszami. To nie była kwestia odwagi. W moim wypadku
była to prawdopodobnie nieposkromiona ciekawość dowiedzenia się, co się tam
dzieje. Według mnie istnieją dwa rodzaje ciekawości, jedna to ta, która pcha
z tłumem – ludzka, zwierzęca, szukająca satysfakcji poprzez przyglądanie się
katastrofie i mówienie sobie, że to dotyczy tamtych, nie mnie. Druga ciekawość
szuka czegoś przeciwnego, zgodnie z przekonaniem, że jeśli to dotyczy tamtych,
dotyczy również mnie. Do której kategorii moja ciekawość się zaliczała, osądź
sama. Ty pewnie znalazłabyś jeszcze inne przyczyny, na przykład: podświadome
pragnienie samounicestwienia. To również pozostawiam Twojemu osądowi.
Osobiście ograniczę się do suchych faktów. Było tak a tak.
Mój powrót do życia traktuję z gorzkim patosem. Nie będę Ci przedstawiał,
co widziałem i dlaczego. Ani ja, ani ten papier nie bylibyśmy w stanie tego znieść.
Wszystko, co stamtąd wyniosłem, uległo pomieszaniu w gorączce, gdy choro-
wałem na tyfus, i znalazło swoje ucieleśnienie w strasznych halucynacjach.
Dwa razy, mówiono mi, spadłem z łóżka. Przesuwałem się, aby zrobić miejsce
dla moich kamratów – Cyganów i ich dzieci. Kiedy wróciła mi świadomość,
wszystkie wydarzania wydawały się koszmarnym majakiem w malignie. Ale jak
tylko zacząłem stawiać pierwsze kroki na chromej nodze, brutalne olśnienie
przeszyło mój umysł – prawda o człowieku. Trudno ją zaakceptować, trudno
pominąć. 611