Page 484 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 484

Potem na progu sypialni ukazywała się Jadwiga. W dłoniach z czerwono po-
               malowanymi paznokciami niosła miseczkę. Unosząca się z niej para otaczała jej
               twarz różową, delikatną mgiełką. Ta wilgotna, błyszcząca twarz zbliżała się do
               Adama. Świeży puder poprzecinany był rowkami, a pomadka na ustach – roz-
               mazana na brodzie i pod nosem. Wybałuszone oczy płonęły zza mglistej zasłony
               obcym, nieobecnym blaskiem. Siadała przy nim, mieszała w miseczce łyżką
               i dmuchała na parę. Zapach przypalonej zupy, wymieszany z perfumami Jadwigi,
               był ostry i nieprzyjemny. Adam dawał się nakarmić. W końcu było mu wszystko
               jedno. Mógł jeść albo nie jeść. Nie czuł w ustach żadnego smaku. Między jedną
               łyżką a drugą Jadwiga go przykrywała, głaskała na nim kołdrę, a wysmarowane
               wargi rozciągała w budzącym grozę, poddańczym uśmiechu. Adam nie wiedział,
               od czego bardziej go mdli – od jej widoku czy od zupy.
                  Przeganiał ją. W chwilę potem słyszał, jak otwiera drzwi do pokoju Mietka.
               Rozlegał się okrzyk syna: „Nie będę jadł tego gówna!”, szczęk talerza i łyżki. Coś
               się znowu stłukło. Później piskliwy śmieszek i krzyki Mietka dochodzące z kuchni:
               „Przynoszę dostatecznie dużo pieniędzy, żebyś mi przyrządzała jedzenie, które
               można włożyć do ust!”.
                  Potem znów rozbrzmiewał monotonny, blaszany głos Rejzl. Mietek się śmiał.
               Dawało się słyszeć piskliwe skomlenie. Sztućce brzęczały. W domu nikt już nie
               spał. Szumiała woda w łazience. Drzwi zamykały się i otwierały. Oficerki Samuela
               stukały po podłodze. Później Adam słyszał zza ściany, jak Jadwiga krzyczy za
               synem: „Mieciu, nie pocałowałeś mnie!”. W chwilę potem znów była przy Ada-
               mie i w szykownym fartuszku na ubraniu wchodziła do niego do łóżka. Jej ręce
               wsuwały mu się za koszulę, a ostre paznokcie przeczesywały jego owłosioną
               pierś: „Pocałuj mnie, Adasiu”...
                  Adamowi wydawało się, że ściskają go wężowe zwoje. Jej palce były zimne
               jak lód. Oddech na jego uchu był mu wstrętny. Odwracał głowę, by nie widzieć
               tych poddańczych, psich oczu. Tak, kucharka Rejzl miała rację. Z oczu Jadwigi
               wyglądała Sunia. To wspomnienie było dla niego nie do zniesienia. – Odczep
               się! – odrywał od siebie jej ręce.
                  Wtedy zrzucała z siebie ubranie i stawała przed nim nago. W mieszkaniu było
               zimno, więc szybko dostawała gęsiej skórki. Zaczynała się trząść, a jej obwisłe,
               wyschnięte piersi wyglądały jak pomarszczone skórzane torby. – Widzisz, Adasiu,
               jestem jeszcze ładna. – Obracała się przed nim boso na zimnej podłodze. Prze-
               chodził ją dreszcz i kurczyła się przy łóżku: – Wpuść mnie, Adasiu, zimno mi...
               cała się trzęsę. – Wsuwała się pod kołdrę, obejmowała go lodowatymi nogami
               i zmarzniętymi rękami. Adam czuł, że ciało mu sztywnieje. Jej policzki, wilgotne
               i zimne, kleiły się do jego twarzy. Wydawało mu się, że to śmierć bierze go w ob-
               jęcia. Odrywał się od niej i przesuwał na drugi skraj łóżka. – Rozgrzej mnie –
               skomlała. – Czuł, jak przypalona zupa pali go w żołądku. Słony płyn przyprawiał
               go o mdłości. Siadał, ujmował głowę w obie dłonie i drapał się w czaszkę. Ciarki go
         482   przechodziły. Plecy miał stężałe, zęby mu szczękały. Narastała w nim rozpaczliwa
   479   480   481   482   483   484   485   486   487   488   489