Page 480 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 480

Nie przestawała ich uczyć, jak sobie w życiu radzić, i dawała im niezłą szkołę.
               Nawet kiedy policja któreś łapała i wsadzała do aresztu – umierała ze strachu
               i dobijała się do drzwi wszystkich komisarzy, dopóki dzieciaka nie wypuszczono,
               ale koniec końców była zadowolona, że jej dzieci przechodzą przez próbę ognia
               i hartują się w nieszczęściu.
                  Poza tym nie było dnia, by sama nie rozdała kilku szturchańców i klapsów albo
               nie użyła dyscypliny. To też je hartowało. I ponieważ dla ich własnego dobra nie
               pozwalała sobie na matczyne czułości, był to jedyny sposób, w jaki okazywała
               im swą miłość.
                  Tylko nocą, kiedy spały, mogła dać upust uczuciom. Tuliła dzieci, całowała
               je i przyciskała do serca. Ale kiedy od tych czułości któreś z nich się budziło,
               odsuwała się i złościła: – Czemu nie śpisz, bękarcie jeden?
                  Cała czwórka dzieciaków była wesołą kompanią. Jej najstarsza córka, Cypa-
               -Dwojrele, miała dziesięć lat, Zajnwl, pierwszy syn, dziewięć, a dwójka najmłod-
               szych, Szmerl i Beryś, sześć i siedem. Ale Krejna zwracała się do nich jakby byli jej
               rówieśnikami. Wiedziała, że nie rozumieją wszystkiego, co mówi, ale uważała, że
               gdyby traktowała je odpowiednio do ich wieku, rozpieściłoby je to. Tylko że dzieci
               z charakteru przypominały Fajwisia, więc na wszystko odpowiadały śmiechem
               i próbowały ją przegadać. Sama Krejna też z czasem doszła do siebie, nastrój
               jej się poprawił, jakby i ona przejęła dobry humor od przedwojennego Fajwisia.
               Nieraz przyłapywała się na tym, że mówi jak on, a nawet jej śmiech, jak jej się
               wydawało, miał w sobie echo jego śmiechu. I tak pogodnie za nim teraz tęskniła.
               Czasem jej się wydawało, że on gdzieś tu jest w mieszkaniu, że mruga do niej
               swoimi ognistymi, łobuzerskimi oczami. Żywiła nadzieję, że wszyscy przeżyją i że
               się z nim wtedy spotka, a zatem z jeszcze większym zapałem poruszała niebo
               i ziemię, by się utrzymać razem z dziećmi.
                  Już rok temu, wówczas kiedy rozkradziono wszystkie płoty, domów w trakcie
               rozbiórki zaczęto dobrze strzec, a o opał było trudno, Krejna przeniosła cały
               swój dobytek do pokoiku, w którym stała kuchnia. Drugi, opróżniony pokoik,
               zamknęła. Od ciasnoty zrobiło się cieplej i przytulniej. Nieoczekiwanie ten pusty
               pokój przyniósł Krejnie dostateczną sumę pieniędzy, by wykupić cały przydział.
               Rzeczywiście urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą.
                  Pewnego razu na progu pojawił się elegancki pan, zmoknięty i w opłakanym
               stanie. Zapytał o piwnicę, a ona zaproponowała mu pusty pokoik. Mówił coś
               o jakimś psie, jąkał się niezrozumiale po polsku, a na koniec wyłożył na stół
               dwadzieścia okrągłych „rumków”. Odszedł, by więcej już się nie pojawić, a Krejna
               nie miała wątpliwości, że to sam prorok Eliasz przyszedł wesprzeć w potrzebie
                       2
               ją i dzieci .


               2    W folklorze żydowskim prorok Eliasz często zjawia się w przebraniu na ziemi, by pomóc biedakom
         478      lub ukarać bogatych skąpców.
   475   476   477   478   479   480   481   482   483   484   485