Page 481 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 481
Już od dawna święcie wierzyła, że prorok Eliasz przebywa w getcie. Kobiety
siedzące na progach domów często o nim rozmawiały. To on wyznaczył przyjście
Mesjasza na tę wiosnę, a następnie przełożył termin na pierwsze mrozy. Podał
już nawet znak: w dniu, kiedy spadnie pierwszy śnieg, będzie grzmieć i błyskać,
na Niemców przyjdzie koniec. Publicznie Krejna wyśmiała te historie – Fajwiś
kiedyś jej powiedział, że prorok Eliasz już dawno umarł – ale w duszy wierzyła
w nie razem z innymi kobietami, mocno wierzyła.
Nieraz biegła do domu z przeczuciem, że na stole znów znajdzie zwitek pie-
niędzy albo że spotka proroka Eliasza mówiącego po polsku. Wyglądała go. Już
najwyższy czas, żeby się zjawił. Nie było dnia, by o nim nie myślała od samego
rana, jak tylko otwarła oczy, tak jak kiedyś, kiedy spodziewała się znaleźć skarb
na śmietniku. Wrócił do niej nastrój młodych lat i wiara w przyszłość, które
rozjaśniały jej życie.
I doczekała się go. Tego lata znów pokazał się na jej progu. Był wieczór.
Dzieci gdzieś biegały – nie bawiły się, broń Boże, tylko wybrały się znaleźć jakąś
robotę na potem, kiedy zrobi się ciemno. A ona sama stała z tasakiem w ręku
przy stoliku umieszczonym obok otwartych drzwi wychodzących bezpośrednio
na ulicę i siekała obierki od kartofli. Widziała przy tym dokładnie, co się dzieje
na dworze. Na progach siedziały sąsiadki i gadały. Ich słowa nie docierały do niej
wyraźnie, ale była pewna, że mówią o proroku Eliaszu. Wieczory były najlepszą
porą na takie rozmowy. Według jednych chodził przebrany za kulawego doktora,
według innych sprzedawał cukierki. Mówiły, że dokonuje cudów: od jego oddechu
chory na miejscu zdrowieje i następnego dnia idzie do resortu jakby nigdy nic.
Albo kiedy ktoś traci zmysły z głodu, dmucha na niego, a człowiek ten z miejsca
traci apetyt i jest jak nowo narodzony. Czasem kobiety opowiadały nawet, że
prorokiem Eliaszem jest nie kto inny tylko sam Chaim Rumkowski, który cudem
tworzy żywność. Krejna śmiała się w duchu. O to, kim jest Eliasz, powinny zapytać
ją. Oj, ile razy serce jej się wyrywało, by pobiec do nich i się pochwalić. Ale gryzła
się w język. Eliasz należał tylko do niej – do niej i do dzieci. Przyszedł do getta,
by mogli przeżyć i spotkać się w dobrej godzinie z Fajwisiem.
I rzeczywiście: kiedy tak stała z tasakiem, rzuciła okiem na zewnątrz i ostrze
prawie wyleciało jej z ręki. Z głębi ulicy nadchodził starszy pan z wielką, łysą
głową i z obwisłymi policzkami. Kroczył żwawo, wypatrując czegoś między do-
mami i kobietami na progach. Krejna od razu się zorientowała, że to jej szuka.
Chciała wybiec mu naprzeciw, zawołać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa,
a serce waliło jak młotem. Ale przyszło jej do głowy, że on może się odwrócić
i znów zniknąć. Wszystkimi siłami przemogła słabość i wyszła przed drzwi, żeby
ją z daleka zauważył.
I oto stał przed nią i uśmiechał się ustami pełnymi metalowych koron. Ale nie
patrzył na nią, tylko ponad jej ramieniem, w głąb mieszkania: – Kiedyś tutaj...
– zaczął po polsku, zaciął się, po czym zakończył łamanym jidysz pomieszanym
z niemieckim: – Może pani mnie pamięta? 479