Page 483 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 483

Kiedy wrócił z obiema walizkami, zastał ją wieszającą firanki, których dziury
                  tworzyły specjalny, skomplikowany wzór. Otworzył jedną z walizek i wyjął z niej
                  puchową kołdrę, wielką puchową poduchę oraz kilka poszew, wręczył jej to
                  wszystko i kazał sobie pościelić łóżko. Potem otworzył drugą walizkę i wyciągnął
                  garnek, szklanki i talerze. – Może, panie, mam dla pana gotować? – zapropo-
                  nowała wstydliwie.
                     Pokręcił głową. – Nie trzeba.
                     Czekał, aż skończy i wyjdzie. Więc skończyła i wyszła, czując, że oczy ma
                  pełne łez. Zawołała na pomoc Fajwisia: „Zobacz, Fajwisiu, jak twoja żona dała
                  się nabrać. Widziałeś już proroka Eliasza, co chodzi z gołą głową, bez brody i pej-
                  sów, wygolony jak ksiądz? Albo proroka Eliasza, co sam sobie chce gotować?”.
                  Poczuła jeszcze większy gniew na kobiety na dworze, te paple, które zawróciły jej
                  w głowie swoimi bajdęgami, i rozpłakała się cicho, w sobie, nad własną samot-
                  nością. Ogarnęło ją uczucie pustki. Chcąc się trochę pocieszyć, wsadziła rękę
                  za stanik i wyjęła okrągłą dwudziestkę, żeby sobie chociaż na nią popatrzeć.




                                                   *



                     I tak pan Adam Rozenberg zamieszkał przy ulicy Piaskowej. Zmienił się nie
                  do poznania, postarzał się i skurczył. Ale na powrót uczepił się życia i doszedł do
                  siebie po ostatnim wstrząsie. Nie chodziło o chorobę jego żony Jadwigi, jej pobyt
                  w szpitalu i wysłanie z getta. Ani o to, że syn, Mietek, utracił posadę policjanta
                  i opuścił ojca. Wstrząsem był dla niego ból zębów. Cierpienia, jakie odczuwał
                  w ustach, były długotrwałą, codzienną terapią wstrząsową, która targała mu
                  nerwy, kłuła, wierciła i kąsała mózg, ale w końcu przebiła się przez letarg jego
                  ciała, budząc je do rzeczywistości i walki o życie.
                     Choroba Jadwigi zaczęła się niezauważalnie. Było to kilka tygodni po śmierci
                  Suni i po tym jak kucharka Rejzl wróciła do pracy u Cukermanów. Pan Adam
                  leżał wówczas dzień i noc w łóżku, nie ubierał się ani nie rozbierał. A Jadwiga
                  spędzała całe dnie w kuchni. Wstawała wcześnie, razem z Rejzlą, pudrowała
                  twarz, malowała usta, stroiła się, po czym elegancka, w fartuszku na biodrach,
                  zabierała się w kuchni do gospodarowania. Niebawem w domu rozlegał się
                  suchy, zachrypnięty głos Rejzl, o blaszanym dźwięku. Czasem dał się słyszeć
                  brzęk szklanego naczynia uderzającego o podłogę i tłukącego się na kawałki.
                  Następował po nim krótki śmiech Rejzl, co brzmiało, jakby ktoś okręcił kran
                  i woda chlustała o blachę. A potem znowu słowa, głośniejsze, pospieszniejsze.
                  Następnie jakiś dziwaczny, obcy śmieszek, ostry i piskliwy, przypominający
                  skomlenie psa, któremu nastąpiono na ogon. I zapach spalenizny roznoszący
                  się po całym domu.                                                   481
   478   479   480   481   482   483   484   485   486   487   488