Page 435 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 435

Zrzucił więc z siebie myśliwski strój, spakował strzelby i wraz z wierną Sunią
             wrócił do miasta. Lato było w pełni, panowały największe upały i to właśnie w ich
             piekielnym ogniu pan Adam zaczął swoje pełne lęku życie. Nie miał już czasu
             na piłowanie paznokci czy na czytanie powieści zaangażowanych politycznie ani
             nawet na grę w szachy z samym sobą. Jego korespondencja nie składała się już
             z krótkich liścików do organizacji dobroczynnych , teraz pisywał długie i absor-
                                                      26
             bujące listy do rozmaitych banków w Szwajcarii, w których chciał ulokować cały
             swój ruchomy majątek. W gorące tygodnie lata pan Adam żył z takim impetem,
             z taką szybkością, z taką ilością odzyskanej energii i pomysłowości, że nie miał
             pojęcia, gdzie znikają mu dni, nie znał daty i nie wiedział, ile zostało mu czasu.
             Każdy moment wydawał mu się decydujący. Każda minuta – ostatnią. Dziękował
             losowi, że był w tych dniach zupełnie sam – jedynie ze swoją Sunią u boku. Był
             szczęśliwy, że jego żona Jadwiga wciąż jeszcze jest nad morzem i o niczym nie
             wie, a syn Mietek, który – jak słusznie przewidział pan Adam, nie zdał matury, ale
             dostał od ojca nowy motocykl – jeździ po polskich drogach, zamiast siedzieć przy
             nim i zadawać pytania. Pan Adam otoczył swoje działania największą tajemnicą:
             nie pojawiał się w fabryce, gdzie wszyscy poza kierownikiem Zajdenfeldem, na
             którego pomocy pan Adam musiał polegać, byli pewni, że wciąż jest na urlopie.
                Nie minęło wiele czasu i pan Adam zabezpieczył prawie cały swój ruchomy
             majątek. W największej tajemnicy nawiązał kontakt z jednym z banków szwaj-
             carskich. Jego konto oznaczono nie nazwiskiem, ale zaszyfrowanym numerem.
             Tylko dyrektor banku i jego najważniejsi urzędnicy wiedzieli, kto skrywa się pod
             tajemniczymi cyframi. Pan Adam znał ten numer na pamięć. Wyrył się w jego
             myślach, w jego krwi, bił rytmem jego pulsu. Ten numer to był pan Adam – cały
             on, w pełni i bez reszty.
                Zabezpieczywszy swój stan posiadania, pan Adam pozwolił sobie odetchnąć
             z ulgą – z taką ulgą, jakby już nic nie ważył, jakby był jedynie tchnieniem samego
             siebie, które wiruje ponad upalnymi ulicami. On sam w swoim mniemaniu był
             po tamtej stronie – chroniony, zabezpieczony. Czasami nawet mu się wydawało,
             że wcale nie kroczy ulicami Łodzi, lecz spaceruje gdzieś w Szwajcarii, wzdłuż
             brzegów jeziora Lugano, u stóp Alp czy w parkach Berna lub Genewy. Swoimi
             wrażliwymi nozdrzami czuł z niezwykłą ostrością zapachy dobrych szwajcarskich
             dań, widział siebie siedzącego przy czystym, białym stole obok wielkich okien,
             za którymi rozciągają się najpiękniejsze widoki na świecie.





             26   Rosenfarb używa tu określenia gmiles chasodim – czynienie dobra. Wypełnianie dobrych uczyn-
                ków z miłością i bezinteresownie jest zgodne z talmudycznym twierdzeniem, że świat opiera się
                na trzech fundamentach: na Torze, na modlitwie i – właśnie na gmiles chasodim. Wiele instytu-
                cji zajmujących się dobroczynnością, zwłaszcza opieką nad ubogimi, nosiło taką nazwę. To o nich
                jest mowa w tym fragmencie.                                       433
   430   431   432   433   434   435   436   437   438   439   440