Page 434 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 434
z kwiatami, a nad nimi zawisną białe firanki. Potrafi pięknie opowiadać. Jej słowa
brzmią w moich uszach jak melodia… Jak symfonia. Kiedy Rachela mówi, moja
przyszłość, o której myślę, wydaje mi się jasna i bliska – łatwa do osiągnięcia.
Widzę laboratorium, wielkie teleskopy i potężne niebo pełne gwiazd i planet.
Ostatnim razem wydarzyło się coś przykrego. Szliśmy przez biały park, a ja opo-
wiadałem Racheli o moich planach, aby zostać astronomem. Mieliśmy jeszcze dużo
czasu do godziny szpery. Ale było już dosyć ciemno. Szliśmy białą ścieżką z głowami
zadartymi w górę, w kierunku rozgwieżdżonego nieba. W jego granatowej głębi jasno
i wyraźnie rysowały się wszystkie konstelacje. Wędrowanie oczyma od jednej gwiazdy
do drugiej było czystą przyjemnością. Najpierw pokazałem jej Wielką Niedźwiedzicę
i Gwiazdę Północną, potem Kasjopeję, Andromedę, Oriona, Pegaza i blask, który
według mnie wyglądał jak Korona Północna. Zapatrzyliśmy się w gęstwinę milionów,
milionów gwiazd na Mlecznej Drodze. Każda gwiazda wydaje się malutka jak
drobina pyłu, a w rzeczywistości to cały świat. Opowiadałem jej o meteorach.
Aż dobiegł nas odgłos kroków na śniegu. Zbliżało się kilku niemieckich żoł-
nierzy. Jeden z nich poświecił latarką w naszym kierunku (to też gwiazda, choć
ludzkiej produkcji).
– Spójrz – wykrzyknął. – Żydzi!
– Rzeczywiście! – potwierdził drugi. Zbliżywszy się, zajrzeli w nasze twarze.
– Żydowska kurwa z żydowskim skurwysynem.
– Ten to ma nos jak róg! – zarechotał trzeci.
Ale niczego nam nie zrobili. Zdjąwszy z nas światło latarki, poszli dalej. Niebo
nad nami zgasło.
*
Pan Adam Rozenberg został w Łodzi, chociaż swoje przygotowania do ucieczki
przed katastrofą rozpoczął, gdy innym nawet się o tym nie śniło. Latem, kiedy
wszyscy jeszcze przebywali na letniskach i zażywali świeżego powietrza oraz
piękna natury, pan Adam już był niespokojny. Wyjechał na długo planowane
wakacje, których ledwo się doczekał. W końcu mógł się wybrać z Sunią na polo-
wanie, strzelać do zajęcy i jelonków, uganiać się ze strzelbą za dzikimi kaczkami
i kuropatwami. Ale smak przyjemności został popsuty. Nie cieszył go szeroki,
piękny świat. Jak Sunia niecierpliwi się i szaleje, gdy do jej czułych nozdrzy dojdzie
zapach zwierzyny znajdującej się gdzieś w pobliżu, tak pan Adam – niemal psim
węchem – wyczuwał, że gdzieś za jego plecami ukrywa się i czai widmo – bestia,
z którą nie ma co walczyć, przed którą należy czym prędzej uciekać. Nie potrafił
sobie dokładnie wytłumaczyć, skąd bierze się to poczucie zagrożenia, ale czuł
je wokół siebie. Wisiało w powietrzu i wdzierało się w niego z niewzruszoną oczy-
432 wistością. Ogarnął go strach o losy fabryki, kapitału i całego majątku.