Page 381 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 381
Pani Fajner rzuca okiem na mapę. Potem brutalnym gestem przekreśla ją
na całej długości:
– Nasza Polska. Podzielona po raz piąty.
Nauczyciele zaczęli się schodzić. Pokój napełnił się gwarem. Głos pani Fajner
dominował nad wszystkimi:
– Przyjaciele! – poganiała ich. – Mam nadzieję, że nie będziemy siedzieli
w bałaganie. Panno Lubo! – zachęcała młodą nauczycielkę łaciny, która malowała
sobie usta szminką. – Kto będzie podziwiał pani urodę w takim brudnym pokoju?
Panna Luba zatrzasnęła puderniczkę, wygładziła spódnicę na wąskich biodrach
i chwyciła szmatę. Inni nauczyciele czyścili popielniczki, sprzątali stosy papierów.
– Od jutra będziemy mieć woźnego – głos pani Fajner niósł się ponad rados-
nym gwarem. – Ten budynek musi odzyskać swoje oblicze, zanim wpuścimy
tutaj dzieci.
Stół był już czysty. Profesor Hager wytarł ręce i otrzepał spiczastą bródkę,
którą zebrał z półek trochę kurzu. Następnie zaczął szperać w kieszeniach i wyjął
z nich kawałek cygara. Zapalił je, zaciągnął się i nagle chyba zrobiło mu się zimno,
ponieważ poszedł zamknąć okno. Pani Fajner jednak czuwała.
– Ej, kolego! – zawołała. – Czy pan chce nas udusić dymem swojego cygara?
– Ciągnie – odrzekł profesor głosem zawstydzonego młodzieńca. Otworzył okno,
zapiął marynarkę na swoim wystającym, patriarchalnym brzuchu i roześmiał się.
– Teraz musimy dbać o zdrowie, pani Fajnerowo. Nasze życie znowu nabiera wartości.
Panna Diamant zgadzała się z nim. Czuła to samo. Teraz, gdy zaczynają
pracę, życie znów będzie miało wartość. Przysunęła się do brodatego profesora:
– Jak się czują pańskie kwiaty?
– Dzięki Bogu, są w najlepszym zdrowiu – profesor skłonił się przed nią.
– Tymczasem jeszcze nie racjonuję im pożywienia, a ustawy norymberskie nie
mają nad nimi władzy. Nie noszą żółtych opasek na rękawach…
– Ta nowa krzyżówka, o której pan mi opowiadał… – wyszeptała panna
Diamant. Dowcip profesora był jej nie w smak, więc nie roześmiała się razem
z nim. – Ten nowy kwiat, który pan wyhodował?...
– Musi pani przyjść go obejrzeć. To moja duma! – profesor pochylił się w jej
kierunku. – Kwiat moich marzeń!... Wie pani, jak go nazwałem? Felicja, tak go
nazwałem. To imię mojej żony.
Pani Fajner, która właśnie strugała stos ołówków, podchwyciła słowa profesora
i skierowała na niego swoje szare oczy. Profesor odpowiedział jej melancholijnym
spojrzeniem:
– Pamięta pani jeszcze, koleżanko, jak tańczyliśmy podczas ostatniego
wieczoru noworocznego? Kto mógł to sobie wówczas wyobrazić, co? I kto mógł
sobie wyobrazić, że pan Rumkowski, batlen o włosach proroka, będzie przewod-
niczącym łódzkiego żydostwa, stanie na czele starszeństwa Żydów?
Pani Fajner przestała temperować ołówki i zrobiła surową minę:
– Profesorze, ani słowa więcej! 379