Page 378 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 378

Otwarte drzwi wejściowe prowadziły na dole do długiego, pustego korytarza.
           Zakurzona lampka oświetlała schody. Było widać, że budynku nie sprzątano
           od wielu tygodni. W kątach leżały kłęby kurzu niczym niedbale porozrzucana,
           splątana wełna. Poręcz była pokryta nienaruszoną, gładką warstwą pyłu.
             Panna Diamant zaczęła ostrożnie wchodzić po schodach. Cisza dźwięczała
           jej w uszach, a odgłos własnych kroków wydawał się ogłuszający. Wszedłszy na
           pierwsze piętro, wędrowała od drzwi do drzwi, szukając napisu „Kancelaria”.
           Odgłos jej kroków dobiegał z sal niezwykłym, zdwojonym echem. Wsłuchiwała się
           w dźwięki, rozważając, czy usłyszy ludzkie głosy. Jednak nie usłyszała niczego.
           Wychodziły jej naprzeciw długie rzędy pustych wieszaków ciągnących się wzdłuż
           ścian. Na gwoździu – samotny kapelusz. Żółty szalik tulił się do listwy przy ścianie.
           Przyszło jej do głowy, że ten szalik leży tu przecież całe lato. „I nic – westchnęła.
           – Tylko trochę kurzu się na nim zebrało”. W twarz zajrzał jej wielki zegar. Jego
           wskazówki pokazywały dopiero dwunastą. Pomyślała o dniu, w którym – zdaje
           się – zegar stanął. Musiało to być dawno temu. Jak dawno? Na skraju tamtej
           rachuby czasu, tamtego życia. W końcu ujrzała tabliczkę na drzwiach: „Pokój
           nauczycielski”. Stanęła na progu, jakby zapach dochodzący ze środka chciał ją
           zatrzymać i nie pozwalał wejść.
             Pokój był duży i zakurzony. Stół zawalony papierami, zastawiony przepełnionymi
           popielniczkami, niedopałki walające się po podłodze. Między wielkimi, oszklonymi
           szafami, pełnymi rejestrów i kartotek, wisiała pajęczyna niczym splątana, cienka
           zasłona, rozciągając się we wszystkie strony – ku ścianom, sufitowi i podłodze.
           Zemdliło ją od zapachu panującego w sali. Podeszła do okna. Otworzywszy je
           z trudem, wpuściła chłodne, wilgotne powietrze. Zapięła płaszcz i stanęła przed
           zakurzonym lustrem.
             Jej białe, rzadkie włosy uwalniały się partiami z uchwytu szpilek. Zmarszcz-
           ki pomiędzy brwiami dziś były głębsze niż zwykle, a wokół oczu rysowały się
           szerokie, czerwone obwódki. Ale jej spojrzenie było radosne. Miała dzisiaj do-
           bry dzień. W torebce spoczywał list, w którym proponowano jej pracę w nowo
           organizowanym gimnazjum. Skończyły się dni beznadziei. Czy to więc dziwne,
           że pierwsza przybyła na zebranie rady pedagogicznej? Niecierpliwie czekała na
           spotkanie z kolegami…
             Szybko poprawiła włosy i zaczęła szukać czegoś, czym mogłaby doprowa-
           dzić pokój do porządku. Na jednej z półek znalazła szmatę, więc zaczęła powoli
           i systematycznie przecierać szafy i meble.
             Zbliżyła się do mapy rozwieszonej na ścianie. Lekko i gładko przesunęła po
           jej powierzchni wilgotną ścierką, wydobywając na nowo świeżość barw, które
           zblakły pod warstwą kurzu. „Rzeczypospolita Polska” – taki napis zalśnił jej przed
           oczyma. Westchnęła i poczuła się bardzo zmęczona. Oparła się o krzesło i zaczęła
           przyglądać się wielkiej, kolorowej planszy, która przedstawiała ojczysty kraj.
             Jej spojrzenie zatrzymało się na skąpych skrawkach błękitu na północy mapy.
    376    Mrugała czerwonymi, niedowidzącymi oczyma i nagle dostrzegła morze. Karwia…
   373   374   375   376   377   378   379   380   381   382   383