Page 379 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 379

Kutry rybackie kołyszące się na błękitnych falach… Przyjemny, swobodny wiatr
             tańczący na brzegu ponad białym piaskiem. Ujrzała tłumy dzieci przebywających
             tam na letnich koloniach, usłyszała plusk wody i ich śmiech. Na brązowe twa-
             rze, ramiona i plecy słońce wylewało rozpalone światło. Panna Diamant ujrzała
             siebie oraz swoją przyjaciółkę, Wandę, spacerujące boso wzdłuż brzegu po
             lepkim, miękkim piasku. Wiatr pieścił ich twarze, liczył siwe włosy i z radosnym
             szaleństwem zaplatał ich sukienki jedną w drugą.
                Smutne oczy nauczycielki Diamant zanurzyły się w dalekim, błękitnym ho-
             ryzoncie. Jakże ogromny był wówczas świat – jaki bliski i drogi! A o poranku
             – dalej ożywiała w sobie tamtą rozkosz – o poranku ona i Wanda wychodziły
             z pensjonatu i szły się kąpać… Nie, nie przeszkadzała im słona, chłodna woda.
             Zatykało na chwilę oddech, ciało drętwiało, ale po chwili nadpływała fala, aby je
             unieść – i już płynęły. Obie prychały z zachwytu. Ciało było lekkie, głowa – jesz-
             cze lżejsza. Morze unosiło je na swoich wzburzonych plecach w górę i w dół…
             Gdzieś w oddali dymił wielki komin statku. Nieco bliżej niezliczone żagle zawisły
             rozkołysane nad wodą. Senne mewy bezszelestnie krążyły nad głowami. Poranne
             słońce pieszczotliwym dotykiem obejmowało ich białe skrzydła. Panna Diamant
             kochała morze. Kochała wodę, jej szum, jej szelest, jej pluskającą, porywającą
             muzykę. Lubiła, gdy woda przepływa jej między palcami, prześlizguje się przez
             nie pieszczotliwie, uspokajająco…
                Nie mogła oderwać wzroku od błękitu na mapie, póki się nim nie nasyciła,
             jakby na chwilę stając się jego częścią. Potem jej spojrzenie przeskoczyło w dół
             – ku brunatnym i ciemnobrązowym plamom… Góry. Beskidy. Przysunęła się nie-
             co z krzesłem do ściany. Musiała dotknąć ich palcami, chciała czule pogłaskać
             te brązowe wzniesienia. Jednym palcem pobiegła wzdłuż Dunajca – czarnej,
             cudownej kreseczki na mapie. Tu jest Dniestr, a tu dłoń opiera się na Tatrach.
             Zakopane. Punkt otoczony brązem. Gdzieś tutaj powinna być Droga pod Reglami.
             Wysokie ściany zieleni wspinają się wyżej i wyżej – aż do stóp śpiącego rycerza
             na Giewoncie… Godzinami walczy z jego ogromem i wcale nie jest zmęczona.
             Kamienie wyślizgują się spod jej butów… Z każdym krokiem otwiera się nowy
             pejzaż. Wanda, jej przyjaciółka, wspina się tuż obok. Od czasu do czasu spo-
             glądają na siebie podekscytowane i szczęśliwe – i wydaje im się, że nawzajem
             słyszą bicie swoich serc. Jak pięknie! Czy można to wytrzymać?! Oto są już na
             szczycie, pod żelaznym krzyżem. W dole rozciągają się pola, płyną rzeki. Góry
             i pagórki trzymają się za ręce niczym dzieci wokół olbrzyma – śpiącego rycerza
             na Giewoncie. Zewsząd uśmiechają się małe i malusieńkie chatki, niczym kwiaty
             wśród zieleni. A w dłoni spoczywa prawdziwy kwiat – szarotka, górskie kwiecie
             zakochane w wysokości. Tam naprzeciw stoją inne olbrzymy, sąsiednie szczyty.
             Kuszą i wzywają do siebie. Ich białe, ośnieżone, skryte w chmurach głowy spo-
             glądają dumnie i tajemniczo ku nim – małej, starej nauczycielce i jej przyjaciółce.
             Odważnym wędrowcom obiecują coś wielkiego i wspaniałego. A teraz znowu
             znajduje się w przepięknych dolinach pomiędzy górami. Idzie wzdłuż bystrych   377
   374   375   376   377   378   379   380   381   382   383   384