Page 590 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 590

dwie „zdrowe” córki, żona Rywka i on sam nie padli z nóg, ponieważ większą część
               swojego przydziału żywności oddawali chorym członkom rodziny. Poza tym reb
               Chaim nie potrafił sobie poradzić z głodem, nie mógł też ruszyć się z domu, bo
               był tam potrzebny, no i musiał uważać, aby, broń Boże, nie wyrwać się z jakimś
               gorzkim słowem czy krzykiem, wiedział bowiem, że byłoby to dla pozostałych jak
               nóż w serce. Świat mu się skurczył, tym bardziej że czuł się taki mały, zbędny,
               grzeszny, opuszczony przez Boga.
                  Stał się jeszcze bardziej pobożny i mocniej trzymał się zasad religijnego
               życia, więc kiedy zobaczył, jak Rywka gotuje kawałek trefnej koniny dla chorych
               dzieci, chciał paść przed Bogiem i błagać o zlitowanie – jeśli nie dla siebie, to
               chociaż dla żony. Nad świętymi księgami nie mógł jednak siedzieć, nie miał
               też cierpliwości stawać do modlitwy, a kiedy już się modlił, zbierało mu się
                                                                          46
               na płacz, chciał bić się w piersi za grzechy jak przy modlitwie Al chet  i paść
               na kolana, ale jak tylko zaczynał wołać do Boga – całkiem się zacinał i blo-
               kował. Przed oczami miał tylko swoją żonę Rywkę, a im bardziej chciał się
               uwolnić od tego obrazu, tym bardziej uparcie on powracał i przesłaniał Naj-
               wyższego.
                  Każdego wieczoru, kiedy domownicy kładli się spać, Chaim schodził do
               sprzedawcy toffi, nazywanego przez jego córki Małym Żydem. Przychodził, aby
               posłuchać głosu Tory. Bo jeśli nawet on sam nie potrafi, to może za pośrednic-
               twem studiujących księgi uda mu się otworzyć w sobie tę zatrzaśniętą twierdzę.
               Czasami miał wrażenie, że tak się rzeczywiście stało. Wściekłość słabła w nim
               i jakoś lżej było oddychać. W takich momentach mógł przysłuchiwać się roz-
               mowom sąsiadów i przekonać, że nie tylko on zmaga się ze swoimi grzechami
               i cierpieniami.
                  Obok reb Chaima siedział staruszek Hersz Ber Kamasznik, który w getcie
               pracował w resorcie siodlarzy i był ważną personą w bractwie We-ohawto Le-
               -rejacho Ko-mojcho. Z drugiej strony siedział Symcha Bunim Berkowicz, który
               mieszkał w „domku klozetnika”, a tutejsi ludzie uważali go za dziwaka. Zwykle
               przez pół nocy spacerował po podwórzu, czym straszył kobiety schodzące w nocy
               do ubikacji.
                  Uwolniwszy się od pytań uparciucha, sprzedawca toffi mógł teraz całą uwagę
               poświęcić Herszowi Berowi Kamasznikowi, którego syn był zagrożony skutkami
               zarządzenia, jako że kiedyś siedział w więzieniu na Czarnieckiego za kradzież
               bochenka chleba. Hersz Ber szeptem snuł wspomnienia, odmalowując swoje
               długie życie spędzone na Bałutach w mieszkaniu, które zapewne lada dzień
               będzie musiał opuścić. Reb Chaim i Toffi-Żyd wspierali go w tych wspominkach,
               wzdychając i biadając. A czyż oni sami nie byli bałuciarzami od pokoleń?
                  Symcha Bunim Berkowicz, który mógł godzinami siedzieć, nie otwierając ust,



         588   46    Modlitwa będąca wyznaniem grzechów recytowana w święto Jom Kipur.
   585   586   587   588   589   590   591   592   593   594   595