Page 580 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 580

drutach kubraczki dla wnuków – dzieci dwóch średnich synów, Motla i Josefa.
               Poza tym była zajęta sąsiadami. Wiedziała, co w którym garnku gotują albo
               czego nie gotują, więcej – wiedziała, co komu w duszy gra. Teraz, gdy doktora
               Lewina nie było na podwórzu, a na lekarza trzeba by zbyt długo czekać, od razu
               przychodzono do niej. Wołano ją nawet do rozwiązywania rodzinnych konfliktów.
               Poza tym potrafiła wyjaśniać politykę w taki sposób, że nawet dziecko by zrozu-
               miało, a przy tym mówiła zupełnie tak, jakby to Icie Meir wkładał jej słowa w usta.
                  Najstarszy syn, Isroel, przeprowadził się, aby zamieszkać z nią i z Szolemem.
               Do domu schodzili się jego przyjaciele, prowadzili zebrania w sąsiednim pokoju,
               często zostawali też napić się kawy z sacharyną. Wiele dywagowano o sytuacji
               w getcie, omawiano politykę. Szejna Pesia przysłuchiwała się dyskusjom z uwagą
               i nierzadko wtrącała słówko. Świetnie orientowała się w stosunkach panujących
               w getcie, znała doskonale ideologię i argumenty każdej partii, wiedziała nawet,
               co się pichci w kociołku Rumkowskiego. Ale najbardziej ciągnęło ją do polityki
               światowej. Znała sytuację na froncie z wszelkimi szczegółami, jakby sama była
               generałem. Dawała też sztabom wskazówki militarne w przekonaniu, że jeśli
               posłuchano by ich, już dawno byłoby po wojnie. W głowie miała kompletną mapę
               Europy i świata, która niewątpliwie posiadała jedną zaletę – nie była tak skom-
               plikowana i tak źle zorganizowana jak te papierowe mapy jej synów.
                  Jedyny problem był w tym, że trudno jej się wymawiało obce słowa, fachowe
               określenia, nazwy miejscowości czy imiona generałów. Słowa, które wydosta-
               wały się z jej ust, miały albo poprzestawiane litery, albo omijała niektóre z nich,
               a czasami dodawała. Ale nie przejmowała się tym, o ile rozumiano, o co i o kogo
               jej chodzi. Rosjanie nazywali się u niej całkiem zwyczajnie – Fonia, ale Amery-
               kanin był już dla niej wujaszkiem z Ameryki, Anglik – „Angelikiem”, Francuzi –
               „Francami”, a Niemcy – „niech ogień pochłonie tych szwabów”! Z generałami
               to był dopiero problem. Na przykład nazwisko generała Timoszenki początkowo
               wymawiała jako: „Trimoszczenke” albo „Monteszenke” czy całkiem po żydowsku:
                                                               21
                                                                               22
               „Krume-szczenke” . Von Keitel to dla niej był „Fun-Klejtl”  albo „Fun-Krejtl” ,
                              20
               zawsze opatrzony dodatkiem: jimach szmoj! – oby imię jego zostało wymazane
               na wieki! Von Kleist w jej ustach stawał się „Fun-Kreistem”, wzbogaconym rzecz
                                                             23
               jasna o jimach szmoj! A generał de Gaulle to „Der-Krol”  albo „Der-Gojel” . Co
                                                                            24
               20    Krume-szczenke – w jidysz można tłumaczyć jako krzywa szczęka.

               21    Fun-Klejtl – (jid.) ze sklepu.
               22    Fun-Krejtl – (jid.) z kapusty.
               23    Der-Krol – połączenie występującego w jidysz rodzajnika męskiego oraz słowiańskiego słowa
                  „krol” – „król”.
         578   24    Der-Gojel – (jid.) Mesjasz, wybawiciel.
   575   576   577   578   579   580   581   582   583   584   585