Page 414 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 414

wszystko jest przewrócone do góry nogami. Niewiarygodne zamieszanie. Jak całe
           miasto, tak i ona nie była przygotowana na to, co się wydarzyło, więc jak całe
           miasto wiedzie teraz chaotyczną egzystencję. Kasa jest pusta. Szpitale, dom
           starców i inne instytucje, które funkcjonowały dzięki pomocy gminy, stoją na
           skraju upadku. Gutman był tam i widział setki ludzi, którzy codziennie przycho-
           dzą po pomoc, proszą o radę. Ale jeszcze niedawno nie było nikogo, kto mógłby
           uspokoić, przyjąć czy choćby pocieszyć przerażone masy.
             Miejmy nadzieję, że teraz będzie lepiej. Niemiecki zarząd policji przyszedł
           nam z pomocą: aby lepiej opasać nas obręczą rozporządzeń, muszą mieć jakiś
           adres, pod który będą mogli je dostarczać. Do tego z kolei potrzebne jest ciało
           reprezentujące samych Żydów. Dlatego zarząd policji ustanowił Przełożonego
           Starszeństwa Żydów oraz „radę”, w której uczestnictwa nie może odmówić żaden
           nominowany członek.
             Pierwszym rozkazem skierowanym przez Niemców do nowego ciała było po-
           lecenie, aby codziennie dostarczać do „pracy” sześciuset Żydów. Nie wyklucza
           to, oczywiście, indywidualnych łapanek na ulicy ani też bicia, które się przy okazji
           odbywa, nieważne czy idzie się „do pracy” z polecenia gminy, czy też – by tak rzec
           – w sposób nieoficjalny. Gmina żydowska pośredniczy również w przekazywaniu
           towarów, pieniędzy, rzeczy wartościowych, mebli i biżuterii, a mimo to również
           zdarzają się „nieoficjalne” rabunki w mieszkaniach prywatnych i sklepach.
             Aby nasza harmonijna „współpraca” z Niemcami była jeszcze lepsza, wszyscy,
           nawet przechrzty, musieliśmy się zarejestrować. Zmuszeni jesteśmy nosić na
           ręce żółtą opaskę szerokości 10 cm , a od niedawna mamy siedzieć w domach
                                        11
           od piątej po południu do ósmej rano, aby wiedziano, gdzie nas szukać, gdyby
           ktoś nas potrzebował. W czasie, kiedy możemy się poruszać po mieście, nie
           wolno nam podróżować tramwajami. A gdy ma się kilka złotych, nie wolno ich
           wymieniać na niemieckie marki. Nie możemy kupować węgla na zimę, a racje
           żywnościowe dla nas są możliwie najmniejsze.
             Zdziwiłabyś się jednak, droga Mirele, z jaką normalnością płynie nasze nowe
           życie. Dziwna normalność, powiada Gutman. Nauczono się nie biegać po ulicach,
           nie kotłować czy wystawać po mieście. Ludzie nie gromadzą się już w bramach
           ani na rogach. Nauczono nas przemykać pod ścianami w obawie przed włas-
           nym cieniem. Większość naszych wraz z nadejściem Niemców utraciła swoje
           wcześniejsze źródła utrzymania. Żydowscy sklepikarze powoli wyprzedawali
           towar – jeden po normalnej cenie, inny dużo taniej, a byli także i tacy, którzy
           pochowali go dla siebie, całkiem zamykając sklepy. W żydowskich firmach sie-





           11   Za nieprzestrzeganie zarządzeń, które 14 listopada 1939 r. prezes Friedrich Übelhör wprowadził
             dla Żydów, m.in. obowiązku noszenia na prawym przedramieniu żółtych opasek i zakazu opusz-
    412      czania mieszkań w godz. 17–8, groziła Żydom nawet kara śmierci.
   409   410   411   412   413   414   415   416   417   418   419