Page 18 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 18

w tych właśnie mieszkaniach nie zdejmowano nawet łańcucha z drzwi, kiedy
           pukała ona, Binele? Dlaczego nawet jej nie chciano wysłuchać?
             Aż sama pojęła, że to jej odzież była winna! Jej wygląd stał pomiędzy nią a mia-
           stem. Paniusie przecież nie mogły odczytać z jej wyglądu, jak bardzo czysta jest
           jako służąca. Wygląd był ważny w Łodzi, ba, nawet w Bocianach obowiązywało
           przysłowie: Dos ejberszte klejd fardekt di unterszte lejd .
                                                         18
             Jak tylko to sobie uświadomiła, przypomniała sobie o zakładzie fryzjerskim
           z lustrem w oknie wystawowym, które widziała na sąsiedniej ulicy. Pobiegła tam
           i przez szybę długo oglądała samą siebie.
             Dopiero teraz dostrzegła całą swoją brzydotę, niedbałą spódnicę z tysiącem
           zaciągnięć, z obszarpanym brzegiem, rozpięty watowany żakiet, w którym z każ-
           dej dziury wystawała wata jak wywalony biały jęzor. Ujrzała zmierzwione rude
           warkocze, nieczesane od tygodni. Otaczały one twarz pełną piegów zlewających
           się z plamami brudu od uszu aż po nos.
             Gniew aż ją poderwał. „Ale ze mnie marzepa ! Wyglądam jak bydlę!” – poka-
                                                  19
           zując język swojemu odbiciu w lustrze, pochyliła głowę w kierunku szyby, niemal
           ją przy tym wybijając.
             Uspokoiwszy się nieco, zaczęła się dokładnie przyglądać kobietom, które
           przechodziły obok niej. Nie wszystkie były tak wystrojone jak paniusie z pierw-
           szych pięter. Ale nawet chustki, które nosiła większość z nich, wyglądały dość
           elegancko w porównaniu z tym, co miała na sobie. I w ten właśnie sposób podjęła
           decyzję, że musi już teraz, natychmiast, coś zmienić, aby wyglądać jak człowiek
           – nawet gdyby jej przyszło kraść i mordować.
             Teraz, kiedy przechodziła z jednego wielkiego podwórza na drugie, zwracała
           uwagę przede wszystkim nie na bogate okna, lecz na sznury, na których suszyła
           się bielizna i wietrzyły ubrania. Oczywiście liczyła się z tym, że są dobrze pilno-
           wane. Kto by tam pozwolił, by takie skarby wisiały bez dozoru? Musiała trafić na
           podwójną okazję: dobre ubranie na sznurku i zamieszanie na podwórzu. Ale do
           tego, aby zdarzył się taki przypadek, trzeba było mieć szczęście.
             Dopiero po kilku dniach szczęście jej dopisało, i to podwójnie: trafiła na
           sznur pełen porządnej bielizny i na pogrzeb jakiejś bardzo ważnej osobistości,
           a wszystko na jednym i tym samym podwórku.
             Na podwórku było czarno od kapot i jarmułek, powietrze wokół – pełne krzyków,
           zawodzeń, rozmów i westchnień. Na początku Binele musiała aż zatkać uszy,
           aby zebrać myśli. I tak postanowiła zerwać ze sznurka porządną sukienkę, może
           też płaszcz. Ale zaraz się rozmyśliła i odłożyła to na później. W tym momencie
           potrzebowała czegoś, co od razu rozwiązałoby wszystkie jej problemy z wyglądem:


           18   (jid.) Zewnętrzna suknia zakrywa ukryte cierpienie.
           19   Marzepa – prawidłowo mazepa – osoba płaczliwa, beksa, mazgaj. Użycie tej formy będzie wyja-
     18      śnione później w książce.
   13   14   15   16   17   18   19   20   21   22   23