Page 14 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 14

z jej własnym niepokojem – to jednak nie miała zamiaru się dostać do takiego
           gwarnego więzienia jak fabryka.
              Opędziwszy dzień kilkoma bajglami, Binele ponownie przenocowała w kościele
           pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
              Spodobało jej się to miejsce. Kościół był otwarty za dnia i w nocy, a w środ-
           ku nikt jej nie zaczepiał, więc bardzo szybko się tam zadomowiła. W zakrystii
           odkryła karafkę z winem – krwią Chrystusa - i miseczkę pełną opłatków – Jego
           ciała. Przed zaśnięciem, gdy wpadała w melancholię, pokrzepiała się łyczkiem
           z karafki, zagryzając kilkoma smakowitymi opłatkami.
              W kościele odprawiano trzy msze dziennie, a w niedziele i święta – msza była
           co godzinę. Kiedy Binele brakowało kilku kopiejek, to również w połowie dnia
           wybierała się na mszę, przygotowawszy piękną sumkę na ofiarę, a kiedy stary
           kanonik przechodził z tacką – zabierała sobie jako resztę jeszcze piękniejszą
           monetę.
              Pewnego razu, kiedy miała wielką ochotę zjeść coś ciepłego, zdobyła się na
           odwagę i podeszła do zakonnicy, która od wczesnego rana czyściła naczynia
           liturgiczne. Najpierw się przeżegnała, potem ze złożonymi rękami uklęknęła
           przed siostrą, po czym się rozpłakała.
              Zakonnica ujęła ją za rękę, pomogła wstać, a wówczas Binele chlipnęła do
           niej wiejską polszczyzną, której nauczyła się od Jadwisi:
             – Ja bidna sierota… przyjechała ze wsi szukać podłóg do szorowania… Za
           ździebko strawy.
              Zakonnica, nie puszczając jej dłoni, zaprowadziła ją na plebanię.
             – To biedne dziecko jest głodne – powiedziała miękkim głosem do zapra-
           cowanej grubej gospodyni w czarnym fartuchu i mocno nakrochmalonej białej
           chustce na głowie. – Będzie nam szorować podłogi na plebanii.
              Gospodyni, mruknąwszy coś pod nosem, napełniła po brzegi miskę kaszą
           z garnka i postawiła na stole obok starego niedowidzącego kanonika. Staruszek,
           pochylony nad stołem, szeptem liczył monety, które rankiem zebrał w czasie
           mszy. Binele zaburczało w brzuchu, więc rzuciła się na miskę strawy. Dopiero
           skrobiąc resztki kaszy, zwróciła uwagę na monotonny szept kanonika: „Naście…
           naście…”.
             – Biedne dziecko… – usłyszała głos wzdychającej ze współczuciem zakonnicy.
             – Taka głodna, że nawet zapomniała o Panu Bogu…
             Binele od razu zorientowała się, o co chodzi, więc przeżegnała się kilka razy,
           złożyła ręce i opuściła głowę. Jej oczy biegały w te i z powrotem pomiędzy pustą
           miską a pełną monet tacką kanonika – i w taki oto sposób odmówiła na głos
           modlitwę, której nauczyła się w Bocianach, w domu Jadwisi. Głośno skrobała
           łyżką dno miski. Kasza smakowała najwspanialej na świecie. Gospodyni zrozu-
           miała, że zrobi dobry uczynek, częstując ubogą sierotę jeszcze jedną porcją.
             W międzyczasie zapytała Binele:
     14      – Dobrze umiesz szorować podłogi?
   9   10   11   12   13   14   15   16   17   18   19