Page 13 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 13

się w dywan tak, aby ponownie leżał pod ołtarzowym stołem. Zasnęła twardym
             snem.
                Gdy tylko rozdzwoniły się dzwony na pierwszą mszę poranną, Binele uwolniła
             się ze swojego posłania, zatarła wszystkie ślady po sobie i ponownie skryła się
             w konfesjonale.
                Gdy do kościoła zaczęli napływać robotnicy idący do pracy oraz chłopki
             z podmiejskich wiosek – te, które nocą przybyły do Łodzi z towarem zrobionym
             „chałupniczo” na swoich krosnach, jak i te z zieleniną i nabiałem – Binele wysu-
             nęła się zza przesłony, usiadła wraz z nimi w ławce, rozważając swoją sytuację
             i na wpół jeszcze drzemiąc, ponieważ dopiero była piąta rano. Oczy się jej kleiły,
             a słabe, bezwolne ciało zaczęło się przechylać na bok.
                Gdy, przebudziwszy się, chciała się oprzeć rękami o mały pulpit, zauważyła
             drobnego, starego księdza kanonika, który chodził wśród tłumu z tacką, zbierając
             pieniądze na ofiarę.
                Szybko sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła zawiniątko, w którym miała kilka
             kopiejek podarowanych jej przez Jankewa . Gdy zobaczyła, że goje wrzucają
                                                 11
             monety i wydają sobie resztę, włożyła do tacki księdza kanonika monetę dwu-
             kopiejkową, a następnie wzięła piątaka. Zaraz potem wstała, przeżegnała się
             i wyszła z kościoła.
                Chodziła ulicami otumaniona, z oczyma szeroko otwartymi ze zdziwienia.
             Życie, które pulsowało dookoła niej, wydawało się takie niezwykle i niepojęte,
             że aż śmieszne.
                 Ludzie dokądś biegli, jakby ich kto gonił – jedni tu, drudzy tam. Wszyscy
             mieli twarze wykrzywione ze złości, jakby cierpieli na ból zębów. Ale najdłużej
             przyglądała się dzwoniącym tramwajom, które szybko przemykały przed jej
             oczyma. W pierwszej chwili pomyślała, że te pojazdy bez koni służą do tego,
             aby wywozić nimi do dobrze zamaskowanych kryjówek złoto „leżące tu na uli-
             cach”. A jeździły one tak szybko, aby nawet najszybszy złodziej nie mógłby ich
             dogonić.
                 Po kilku godzinach kupiła sobie kilka bajgli za pięć kopiejek, które wyjęła
             z tacki kanonika. Postanowiła być oszczędną, więc pozwoliła sobie na zjedzenie
             tylko jednego z nich.
                 Szybko przyzwyczaiła się do tego, że tłum ludzi popycha ją, porywając ze
             sobą. Raz po raz masa ludzka przyciągała ją do wielkich ceglanych budynków
             o tysiącu rozedrganych, dźwięczących szybami okien. Widząc, jak bramy wejścio-
             we pochłaniają duże grupy ludzi, zamykając się za nimi niczym bramy więzienia,
             zrozumiała, że te budynki to łódzkie fabryki, o których opowiadał jej Jankew.
             Odwróciła się od nich i szybko podążyła dalej. I choć nawet do głowy jej nie przy-
             szło, aby wrócić do Bocianów – tak ją zahipnotyzował rytm Łodzi współgrający



             11    Jankew – jidyszowa forma imienia Jakub.                         13
   8   9   10   11   12   13   14   15   16   17   18