Page 16 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 16

była sierotą, no i tu, w mieście, nie miała żadnego krewnego. Po trzecie, jałmużna
           z tacki kanonika była przeznaczona dla gojów, a ona jest żydowskim dzieckiem.
           A jedno żydowskie dziecko jest o wiele więcej warte niż gojskie. Poza tym dobrze
           wiedziała, jak źli potrafią być goje dla Żydów.
             W pozostałym czasie szukała pracy w swoim fachu – jako służąca. Wiedziała,
           że tu, na Bałutach, gdzie znalazła schronienie, nie ma się czego spodziewać.
           Więc wyruszyła na Wilki , do samego centrum miasta. Szła elegancką, zapiera-
                              13
           jąca dech w piersiach ulicą Piotrkowską i wpatrywała się w ogromne podwórza
           otoczone czteropiętrowymi klockami domów, a każdy dziedziniec jawił się jej jak
           małe miasteczko. Wspinała się po schodach, przemierzając niezliczone piętra,
           aż połapała się, że i w piwnicach, i na najwyższych piętrach mieszkają tylko
           biedacy. Zamożniejsi mieszkają na pierwszym, najwyżej na drugim piętrze, a na
           ich drzwiach są przymocowane lśniące mosiężne tabliczki z wygrawerowanymi
           nazwiskami. Skupiła się więc tylko na takich drzwiach.
             Ale jakoś nie miała szczęścia do kobiet, które otwierały jej te drzwi. Albo
           spotykała się twarzą w twarz ze służącą, albo otwierała gospodyni, która, ujrzaw-
           szy ją, krzywiła się lub wręcz robiła przerażoną minę, jakby Binele była jakimś
           złowrogim stworzeniem, i nim dziewczyna zdołała otworzyć usta, aby wyliczyć
           swoje zalety, zdolności oraz umiejętności w zawodzie, drzwi zamykały się przed
           jej nosem. Gdy miała nieco więcej szczęścia, przywoływano ją, by podarować
           kawałek chleba.
              I tak, chodząc od domu do domu, przemierzając miasto wzdłuż i wszerz
           z głównej ulicy zawędrowała na boczne uliczki. I ogarnęło ją dziwne uczucie, że
           chociaż jest w Łodzi – wcale jej tu nie ma. Jakby miasto odgrodziło się od niej
           niewidzialnym płotem i nie pozwalało wniknąć w swój niespokojny nurt, z którym
           chciała popłynąć.
              Gdy się zmęczyła wędrowaniem i wyczerpał się jej animusz, pocieszała się
           przysłowiem Jankewa: Afile wen men zet dos kejwer ofn, tor men noch alc niszt
           ojfhern hofn . Wszystko, czego jej było trzeba, to złapać oddech, dać odpocząć
                     14
           nogom.
              Weszła na wielkie podwórko otoczone wysokimi ścianami domów i przysiadła
           na studni. Ludzie chodzili tam i z powrotem, dzieci biegały grupkami, krzycząc,
           goniąc się, kopiąc piłkę, skacząc na skakance czy też poszturchując się. Sąsiadki
           stały w grupkach przy wejściach do domów albo też kłóciły się przez otwarte
           okna. Handlarze rozmaitych sortów wchodzili przez bramę, zachwalając swoje
           towary przeciągłym krzykiem.



           13   Trudno stwierdzić, skąd wzięło się to określenie, ale na pewno  druga synagoga gminna wybudo-
             wana przy ul. Zachodniej w latach 70. XIX wieku nazywana była Wilker Szul, synagoga na Wilkach.
             Dla żydowskich mieszkańców Bałut Wilki były synonimem Śródmieścia.
     16    14   (jid.) Choć przed tobą grób się już otwiera, to nadzieja wciąż cię wspiera.
   11   12   13   14   15   16   17   18   19   20   21