Page 569 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 569
Wydawało się, że zima chce pozostać tu na zawsze, jakby błękit nieba miał się
już nie pojawić nad gettem, a ukochane słońce nigdy nie zagrzać. Kiedyś marzyło
się o chodzeniu na działkę, o kawałku zazielenionej ziemi, no i o lecie przede
wszystkim. Ale tej zimy nikt nie marzył o lecie. Jeśli już o czymś marzono, to
o przedwojennym jedzeniu, o chlebie, kartoflach, a najpiękniejszym marzeniem
było mięso. Nocą w samotności snuto fantazje na ten temat. Za dnia marzono
kolektywnie. Gdy tylko dwóch Żydów mogło wymienić kilka słów w spokoju,
rozmawiali o jedzeniu. Getto zdawało się jednym wielkim żołądkiem, z zewnątrz
skutym lodem, a w środku pustym. Ulice stały się przemarzniętymi gardzielami
i kiszkami, pełnymi tęsknoty za ciepłą, gęstą cieczą, która je zapełni i rozgrzeje.
Nie były to jednak tamte wygłodniałe ulice z ubiegłych lat. Te ulice zmądrzały,
a ich mądrością była bierność. Nie rwały się do buntu i protestu.
Wszędzie panowała czystość. Nie tylko czystość zimy, tej estetki, która przy-
krywa brzydotę i brud skrzącą się bielą śniegu; nie tylko czystość utrzymywana
przez zdyscyplinowaną armię dozorców; nie tylko czystość powstała wskutek
usunięcia wszystkich rozwalających się płotów. To była czystość oślepiająco
wyrazistego, przenikliwego lęku, który w końcu przedarł się przez wszystkie
zakamarki przeczuć i ukazał w całej pełni.
O ile lęk był oczywisty i przenikliwy, bezwstydnie niewątpliwy, o tyle jego
przyczyna pozostawała w ukryciu. Wzbudzony z nieznanych powodów, rozprze-
strzeniał się, gnał przez ulice, ścigał tam i z powrotem w lodowatym zamęcie jak
szczur, który opuścił swą norę i nie może do niej ponownie wpełznąć, bo rozrósł
się do tak szaleńczych rozmiarów, do tak niesłychanej, obcej szczurom białości,
że został skazany, aby biegać jawnie, na oczach wszystkich, nie wiedząc, czy
ucieka, czy tylko szuka swojej przyczyny. 567