Page 15 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 15

nie myśli o tych latach, które przeżyli tam, w starym mieszkaniu? Dniach ra-
                  dości, troski, świętowania? Od czasu do czasu spoglądała na jego profil. Jego
                  na wpół przymknięte powieki, bezrzęse i zaczerwienione, emanowały zwykłym
                  smutkiem zamyślenia, który znała od zawsze. Spokojnym smutkiem – dalekim
                  od zwątpienia i strachu ostatnich czasów, smutkiem niemal pełnym nadziei. Co
                  pozwala mu być tak spokojnym? – zastanawiała się.
                     Nie miała siły długo rozmyślać. Chciała jak najszybciej uwolnić się od cię-
                  żaru na plecach, wyrwać się z gęstwiny pchających się ludzi, być z dala od
                  tumultu i krzyków. Ze wszystkich stron poszturchiwano pakunek z pościelą,
                  który niosła wraz z ojcem. Paczka kiwała się w tę i z powrotem, jakby chciała
                  wyrwać im się z rąk. Rachela musiała kurczowo zaciskać palce na sznurku, aby
                  go nie wypuścić. Ręce miała poranione od wrzynającej się linki, paliły ją czubki
                  palców.
                     Przepchnęli się do muru na uboczu, oparli ciężary na parapecie parte-
                  rowego okienka i stanęli, aby odpocząć. Mojsze otarł pot z twarzy i kar-
                  ku.  Racheli  wydawało  się,  że  dostrzega  uśmiech  na  jego  opuchniętych
                  wargach.
                     − No, córeczko − zwrócił ku niej twarz − jeszcze kawałek i będziemy w domu.
                  – W jej spojrzeniu dostrzegł pytanie pełne zdumienia. Jego uśmiech stał się
                  wyraźniejszy, niemal żartobliwy: − „W domu” to znaczy wszędzie tam, gdzie jest
                  twoja mama, gdzie będziemy wszyscy razem… − Rachela musiała odpowiedzieć
                  mu uśmiechem. Nie dlatego, że te słowa ulżyły jej, lecz dlatego, że znowu poczuła
                  się jak jego dziecko. Spojrzał na kamienicę stojącą naprzeciwko: − Wyglądają
                  z okien. Przyglądają się przedstawieniu… − pokiwał głową. − Oni, jak się im bli-
                  żej przyjrzeć, są „w domu” tylko w jednym miejscu. A jak ich stamtąd wyrwać,
                  przestają istnieć. My zaś wszędzie potrafimy stworzyć sobie dom. Powiadają:
                  żydowska siła. To właśnie dzięki niej, Rachelciu, dzięki niej nie giniemy. Oni tego
                  nie rozumieją… − Rachela nie wierzyła własnym uszom. Mojsze nigdy nie mówił
                  w ten sposób. „My” i „oni” nigdy dla niego nie istnieli. Tak bardzo kochał słowo
                  „ludzkość”. A teraz – takie właśnie słowa. I, co dziwne, po jego wewnętrznym
                  załamaniu nie pozostał nawet ślad. Mojsze powtórzył: − Tak, będziemy razem,
                  córciu, ze wszystkimi Żydami… Tak będzie lepiej.
                     Obładowany, masywny jegomość, który właśnie przechodził obok, usłyszawszy
                  słowa Mojszego, zwrócił się do niego ze śmiechem:
                     − Tak, tak… Razem z aniołem śmierci! 7
                     Mojsze pozwolił mu przejść, po czym westchnął na poły optymistycznie:
                     − Wielkie tragedie, córko, dosięgają potężnych ludzi i wielkie nieszczęścia
                  spadają na potężne narody. Nie szkodzi, wytrwamy. – Wyprostował szelki plecaka



                  7    Anioł Śmierci – anioł przynoszący człowiekowi wyrok śmierci, ale też powstrzymujący egzekucję,
                     identyfikowany z Samaelem.                                        13
   10   11   12   13   14   15   16   17   18   19   20