Page 118 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 118

Ale najbardziej lubiłem, panie Cukerman, kiedy do wuja przychodzili jego stali
           goście. Siedziałem sobie wówczas w kąciku i przysłuchiwałem się ich rozmowom…
             Szolem zaczął szybko przewracać karty albumu. Zatrzymał się przy jednej z nich.
             – Widzi pan tego tutaj? To Mojsze Icl. Powozi eleganckim karawanem. Sam
           bogacz Poznański jest jego wujem. Wie pan, ten Mojsze Icl lubi gadać, zupeł-
           nie jak mój wuj Henech. I opowiada wszystko, co mu ślina na język przyniesie.
           Z ciotką Perl nie za bardzo się lubią. Kiedyś, podczas wojny światowej, posłała
           go, aby na swoim wozie przeszmuglował mąkę do miasta i nie dała mu za to
           nawet grosza. Gdy kłóci się z nią, zawsze jej dogaduje: „Ciebie, droga Perl, obyś
           długo żyła, to nawet za darmo chętnie odwiozę na cmentarz”. Rozumie pan? To
           mu jednak nie przeszkadza przychodzić do wuja Henecha na kieliszeczek, aby
           posiedzieć aż do białego rana. Mojsze Icl lubi powtarzać, że nie byle kogo wozi
           tym swoim karawanem. Ma stałych klientów. A przy tym wszystkim nie może
           patrzeć na niesprawiedliwość. Gdzie tylko na Bałutach dzieje się jakaś krzywda,
           zaraz przyjeżdża swoim rzeźbionym, czarnym wozem. Pewnego razu gospodarz
           naszego domu eksmitował na ulicę ubogiego wdowca z trzema córkami. Wów-
           czas wuj Henech od razu kazał mi biec po Mojszego Icla. Jak pan sądzi, co zrobił
           Mojsze Icl? Zebrał ferajnę z podwórka i posłał ich, aby zrobili klepsydry, że nasz
           gospodarz umarł. Rozwieszono je na ulicy, również w naszej bramie, a sam Moj-
           sze Icl przyjechał swoim karawanem, aby zabrać nieboszczyka. Szkoda, że nie
           było pana wówczas na naszym podwórku, panie Cukerman, i nie widział pan tej
           zabawy. Zawstydzony gospodarz musiał obiecać Mojszemu Iclowi, że przyjmie
           lokatora z powrotem i nie pozwoli, aby włos spadł mu z głowy. A przy tym powi-
           nien pan wiedzieć, panie Cukerman, że Mojsze Icl jest wyśmienitym klarnecistą
           i to właśnie dzięki niemu polubiłem muzykę. Taki jest Mojsze Icl, a poza nim wuj
           Henech ma jeszcze innego stałego kompana – Kulawego Króla. Zaraz pokażę
           panu jego zdjęcie. – Szolem ponownie przekartkował album.
             – Oto on! – przesunął album w kierunku Samuela. – Kulawy Król jest jed-
           nym z dwóch największych kasiarzy w Polsce. W Warszawie numerem jeden
           jest Szpicbródka, a Kulawy Król jest drugi. On sam nigdy nie okrada mieszkań.
           Chodzi jedynie na kasy. Wuj Henech nazywa go: „Kulawy Kaleka”, a on mówi na
           wujka po prostu: „Ślepy”. Król stał się kulawy, skacząc z drugiego piętra w czasie
           roboty. Ale u wuja w domu jeszcze nigdy niczego nie tknął. W szabat mój wuj
           ubiera się elegancko – zakłada krawat, z kieszeni kamizelki zwisa mu dewizka.
           Kulawy Król przychodzi wystrojony w swój „wieczorowy garnitur”, wspierając się
           na lasce z marmurową gałką, po czym obaj zasiadają, aby się napić. Lubiliśmy
           szczypać Kulawego Króla w policzki, że aż widział gwiazdy. Ilekroć rozmawiał ze
           mną w cztery oczy, zawsze pytał mnie na ucho, czy nie chciałbym się wyuczyć
           na „człowieka” z branży. Kiedyś w piekarni wuja Henecha zdarzyła się kradzież.
           Wuj już spał. Złodzieje weszli, co on oczywiście zaraz usłyszał. W przedsionku
           piekarni jest dymnik, który prowadzi na dach. To właśnie tamtędy złodzieje
    116    weszli i tamtędy uciekli, zabierając kasetkę ze sztabkami złota. Kilka tygodni
   113   114   115   116   117   118   119   120   121   122   123