Page 116 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 116

Icie Meirze. Chcesz, aby ci się powodziło? To weź mnie za wspólnika do swoje-
           go interesu. Będziesz czerpał korzyści z moich zasług duchowych”. Ojciec nie
           wierzył własnym uszom. Bagatela, rebe chce mu uczynić taki zaszczyt i zostać
           jego wspólnikiem! Wrócił do domu i opowiedział mamie o tym wielkim szczęściu,
           które go spotkało. Mój tata taki jest, gdy się do czegoś zapali, to ogarnia go takie
           uniesienie, jakby znalazł się na obłoku z siódmego nieba. Mama, oczywiście, nie
           była zachwycona tą całą spółką. Nie poważała rebego, jego plan też jej się nie
           podobał. Ale ojciec nie dał sobie podciąć skrzydeł. Całą noc leżał, liczył i robił
           plany, a rano wstał już jako prawdziwy bogacz. Wziął kilka groszy uskładanych
           przez matkę i postawił warsztat – tu, w piwnicy. I co pan myśli, panie Cukerman?
           Zasługi rebego pomogły mu, ale nie w zarobku. Tej samej zimy moja mama uro-
           dziła drugiego syna, Motla. Sam warsztat nie miał szczęścia. Co piątek ojciec
           jeździł do rebego, aż oddał mu jego dolę do ostatniego grosza, po czym spakował
           narzędzia i pojechał pracować na cudzym.
             – A do rebego już więcej nie jeździł? – zapytał rozbawiony Samuel.
             – Nie, panie Cukerman, już nie jeździł. Przestał być ślepym chasydem. Pewnego
           dnia zdjął chałat, zgolił brodę, nie poszedł do bóżnicy i powiedział do matki: „Do
           dzisiaj byłem i dla Boga, i dla ludzi, od dzisiaj jestem tylko dla ludzi”. I wie pan, co
           matka odrzekła mu na to? Stwierdziła, że ten, kto jest miły ludziom, jest także
           miły Bogu. Ona sama nie miała czasu być pobożna. Nie przeszkadzało jej nawet
           to, że ojciec zgolił brodę. Miała większe problemy na głowie. Musiała uporać się
           ze swoją pracą, zanim nadejdzie czas, kiedy nie będzie mogła pracować, gdyż
           ponownie była w ciąży z moim bratem Josifem. Nazywamy go Josi.
             – Czy ojciec został sceptykiem?
             – Tak. – Szolem wetknął palec pod sztywny kompres i odkleił go od spoconej,
           podrażnionej skóry. – Ale mój ojciec jest człowiekiem, który musi w coś wierzyć.
           Tak więc znalazł sobie nowego rebego – Bejnisza Michalewicza. Słyszał pan
           o nim, panie Cukerman?
             – Nie, nie słyszałem.
           Chory chłopiec rzucił mu dumne, lekceważące spojrzenie:
             – Bejnisz Michalewicz był postacią związaną z Bundem. W ciągu jednej nocy
           posiwiał, gdy wieziono go na Sybir. Ojciec kilka razy słyszał go, jak przemawiał,
           i więcej mu nie było trzeba. Ponieważ przy tym całym swoim „wykształceniu”
           Michalewicz był też szlachetnym człowiekiem, stał się dla mojego ojca wcieleniem
           Bundu. Gdyby się nim rozczarował, zaraz rozstałby się z ruchem, rozumie pan?
             Na jednej z fotografii Samuel zauważył czterech chłopców, jeden mniejszy
           od drugiego. Wskazał palcem najmniejszego z nich:
             – To pan?
             Twarz Szolema pojaśniała:
             – Poznał mnie pan?! Widzi pan, siedzę na wszystkich zdjęciach. Hmm... mam
           krzywe nogi. Nie mogłem chodzić. W tamtym czasie mama raz zabrała mnie do
    114    Końskowoli, jednak niczego nie pamiętam z tej podróży. Ale z opowieści wydaje
   111   112   113   114   115   116   117   118   119   120   121