Page 32 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 32

i w niedzielę stroił się w „białą” koszulę, teraz przetartą i szarą jak popiół, wkładał
                 swój przedwojenny garnitur, wymiętoszony i luźny jak torba, i tak paradował przed
                 Krejną, nie ruszając się z mieszkania. W dni robocze, po pracy, nie przegapił ani
                 jednej okazji, by na nią czekać przed drzwiami, na uliczce, gdy wracała ze swoją
                 dzieciarnią. Nie było już dla niego życia poza kręgiem światła Krejny.
                   Nawet jej dzieci były mu drogie. Były emanacją Krejny, więc odczuwał wobec
                 nich szacunek. Im też dawał sobą komenderować. On, który nigdy nie spojrzał na
                 żadne dziecko, teraz wieczorami opowiadał im długie historie o psie, o polowaniu
                 w lasach, o zwierzętach i o tym, jak każde z nich umiera. Uczył, jak zrobić procę
                 i jak trafić do celu. Pokazywał im tajniki jujitsu  i wysyłał na ulicę, by ćwiczyły
                                                        2
                 podstawianie nóg przechodniom na śliskim podłożu. Wyglądał przez okno, trząsł
                 się ze śmiechu i bił zuchom brawo. Raz nawet wydał całą markę, kupił szachy
                 i uczył je grać. I choć Krejna wyrywała mu dzieci, one coraz bardziej się do niego
                 garnęły. Spoufaliły się z nim, były z nim na ty i brały jego stronę przeciw Krejnie.
                 Uważały go za członka rodziny i nic sobie nie robiły z zapachu fekaliów, jaki
                 wydzielał, był więc im w dwójnasób wdzięczny.
                   Krejna już od dawna spodziewała się „zaproszenia na ślub”. Po pierwsze,
                 była żoną skazanego za wykroczenie i wysiedlonego. Po drugie, była na zasiłku.
                 Po trzecie, oczekiwała kary boskiej za życie w grzechu. Ale czasem tłumaczyła
                 sobie, że to sam Fajwiś gdzieś tam się wstawił, by ją i dzieci wyzwolić z tego pie-
                 kła. I to, że nie miała ochoty opuszczać getta, napełniało ją bezsilnym gniewem
                 na samą siebie. Jedyne, co mogła na to poradzić, to wyładować się na panu
                 Adamie, prawdziwej przyczynie wszystkich nieszczęść, jakie spadły na świat,
                 na getto i na Krejnę z rodziną.
                   „Zaproszenie na ślub” dla Krejny wytrąciło z równowagi również pana Ada-
                 ma. Kiedy chodziła nocować do Kuglarzy, przez pół nocy przesiadywał nad
                 szachownicą, licząc godziny do jej powrotu. Przed świtem rozpalał w piecu, by
                 ogrzać dla niej mieszkanie. Potem wychodził do pracy przy fekaliach i przez cały
                 dzień, chodząc zaprzężony do wozu z nieczystościami, szukał wyjścia z sytuacji
                 i namyślał się, jak uratować Krejnę. Kilka razy nocą policja po nich przychodziła.
                 Ochraniał ich, przysięgał, że Krejna już dawno stawiła się do transportu i z dumą
                 pokazywał swoją legitymację fekaliarza , jakby na dowód własnej nietykalności
                                                 3
                 i wiarygodności swych słów.
                   Problem był tylko w tym, że legitymacja fekaliarza i nowe nazwisko, Adam
                 Najman, chroniły go wprawdzie przed wysiedleniem, ale w końcu nie wystarczyły,
                 by wymknąć się Kripo. Tego poranka, kiedy Krejna po raz ostatni spała u Kugla-
                 rzy, a Adam właśnie wkładał swoje „blaszane”, zesztywniałe od mrozu spodnie


                 2    Polacy mieli kontakt z tą sztuką walki już od końca XIX w.
                 3    Praca przy wywożeniu fekaliów była ciężka, nieprzyjemna, ale dobrze opłacana, a przede wszyst-
           30      kim chroniła przed deportacją.
   27   28   29   30   31   32   33   34   35   36   37