Page 29 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 29

Krejna Szapsanowicz dostała „zaproszenie na ślub” jeszcze w ostatnich dniach
                   stycznia, więc od dawna powinna była znaleźć się z dziećmi po drugiej stronie
                   muru. Ale chociaż wszystkie dzieci były już zdrowe, a ona ciągle strasznie tęsk-
                   niła za swoim Fajwisiem, nie miała jakoś ochoty opuszczać getta. Nie mogła się
                   rozstać z domem przy Piaskowej.
                      W ciągu dnia, kiedy byli w domu, jedno z dzieci stało na czatach, wypatrując,
                   czy po nich nie idą. Nocą chodzili spać do braci Kuglarzy mieszkających na rogu
                   ulicy. Kuglarze pracowali teraz na nocną zmianę w resorcie metalowym, a Krejna
                   i dzieci dzielili łóżka z ich żonami. Rano, kiedy obaj bracia wracali z pracy, Krejna
                   z dziećmi przenosiła się z powrotem do domu.
                      W mieszkaniu było napalone. Troszczył się o to pan Adam przed wyjściem
                   do pracy. Nieraz znajdowali nawet na kuchni trochę ugotowanego jedzenia.
                   Potem wszyscy wyprawiali się na ulicę w poszukiwaniu środków do życia.
                   Drewna nigdzie nie można już było zwędzić. Wozy z warzywami zniknęły z ulic.
                   Nie dało się niczego podprowadzić. Jedynym wyjściem było chodzenie po do-
                   mach szyszek. Najpierw należało przeszukać ich śmietniki, a potem zapukać
                   do mieszkania.
                      Dzieciom przydały się nauki Krejny. Nie było drzwi, przez które by się nie
                   przedostały. Wypraszały coś albo kradły, a potem znikały.
                      Samej Krejnie trudniej przychodziło wkręcać się ukradkiem do domów. Za
                   bardzo rzucała się w oczy. Musiała więc wchodzić z tupetem, otwarcie – i świet-
                   nie jej to wychodziło.
                      Miała talent, by zagadywać przeróżne paniusie, opowiadać im niestworzone
                   historie, przekazywać pozdrowienia od nieistniejących krewnych, którzy „dali znać,
                   że...” – a w tym czasie wciągała pod chustę co tylko wpadło jej w ręce. Dawała
                   sobie radę również z mężczyznami – kierownikami, komisarzami i dyrektorami,
                   którzy czasem otwierali jej drzwi. Zagadywała poważne szyszki w oficerkach,   27
   24   25   26   27   28   29   30   31   32   33   34