Page 30 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 30

z surowymi twarzami, czarując ich spojrzeniem, biustem, całą swą postacią.
                 Naturalnie nie wmawiała sobie, że jest taką pięknością jak kiedyś. Nie ma co,
                 szyba, w której czasem dostrzegała swoje odbicie, już jej pokazała, jak wygląda.
                 Wiedziała, że ciemna dziura po jednym z przednich zębów, wybitym w swoim
                 czasie przez policjanta, rzucała cień na blask pozostałych. Wiedziała też, że jej
                 niegdyś kruczoczarne loki są już nieźle przyprószone siwizną i wystrzępione, że
                 wokół ust i pod oczami ma już porządne zmarszczki, że powieki, które kiedyś
                 były gładkie, pełne i kształtne jak skorupki orzechów, są teraz opuchnięte jak
                 pęcherze. Mimo to zachowywała się, jakby ciągle mogła się jeszcze podobać
                 mężczyznom. Kokietowała szyszki, czym się dało. Nie przerywała przy tym swojej
                 okraszonej westchnieniami opowieści, jakim to dobrym, pobożnym i poważanym
                 człowiekiem był jej mąż, niech spoczywa w pokoju... On właśnie, zanim zamknął
                 oczy, przekazał jej nazwisko owej szyszki, z ojcem której się wychował i chodził
                 do chederu. Szyszki miały kilka słabych punktów. Krejna je odkryła i wykorzy-
                 stywała. Przede wszystkim miękły im serca, kiedy zagrało się na ich uczuciach
                 rodzinnych, wspominając ojca, dziadka czy wuja. Po drugie mieli słabość do ludzi
                 pobożnych. Po trzecie, nadstawiali uszu, kiedy im się donosiło, co getto o nich
                 mówi. Po wstępnym ustaleniu pokrewieństwa z gospodarzem Krejna wyciągała
                 właściwą historię. Otóż dostała na jutro „zaproszenie na ślub” i musi się stawić
                 ze swoimi pisklętami do punktu zbiorczego, a przecież nic nie ma na drogę,
                 nawet kawałeczka chleba.
                   Trajkotała jak nakręcona. Za sprawą jej giętkiego języka prosta bałucka
                 mowa brzmiała tak smutno i słodko, a jej opowiadane z wielką werwą historie
                 tak wiarygodne, że napadnięci znienacka gospodarze nie mieli czasu, by dobrze
                 przetrawić, co usłyszeli. Już stała pośrodku kuchni i perorowała, a w tym czasie
                 jej bystre oczka wyszukiwały, co i gdzie, zaś ręka pod osłoną chusty już zdążyła
                 obmacać stół i coś podprowadzić. A druga, nieosłonięta ręka, wyciągała się w tym
                 czasie do dobrego pana, który ma wielkie żydowskie serce i nie da jej opuścić
                 getta bez kawałeczka chleba.
                   I rzeczywiście nie dawano jej odejść z pustymi rękami. Często w przypływie
                 ludzkich uczuć mąż naradzał się z żoną, co by tu można dać na drogę tej zacnej
                 kobiecie, żeby ona i jej dzieci, broń Boże, nie umarły z głodu. No bo przecież
                 w końcu wszyscy jesteśmy braćmi w Izraelu i trzeba jej pomóc w potrzebie.
                   Krejna wracała do domu z prawdziwymi skarbami. Oprócz kawałka chleba
                 nieraz przynosiła torebkę cukru, kawałek babki, a za pieniądze, które jej dawano,
                 mogła coś jeszcze dokupić. Problem był jednak w tym, że do tego samego domu
                 nie mogła już wrócić. Przecież miała być wysiedlona. A kiedy próbowała trochę
                 zmienić koniec swojej historii i nie wspominać o „zaproszeniu na ślub”, już jej
                 wcale tak miło nie przyjmowano.
                   Tak więc po kilku tygodniach domy ważnych ludzi się wyczerpały. W dodatku
                 Kuglarze, u których nocowała z dziećmi, zaczęli się krzywić i mruczeć pod nosem.
           28    Aż wreszcie powiedzieli jej prosto z mostu, że sprawa może się wydać. Mogą im
   25   26   27   28   29   30   31   32   33   34   35